sobota, 22 sierpnia 2009

Odejść czy nie odejść...

Ostatnimi czasy na stronach internetowych, tych pobożnych i mniej pobożnych, a także w prasie, czasem i w telewizji, pojawiają się statystyki próbujące określić stan naszej wiary. Ilu z nas twierdzi, że są wierzący, ilu praktykuje i co praktykuje, kto jest rzeczywiście wierzący, a kto niepraktykujący itd. Jeśli wierzyć statystykom, co wcale nie należy do obowiązku rzetelnego obywatela ani, tym bardziej, Katolika – liczba wierzących spada. Sławetne 98% wierzących jest już tylko wspomnieniem. Powody są różne, czasem poważne, czasem głupie – nie o nich chcę pisać, ale pragnę zatrzymać się nad reakcjami, jakie budzą się w ludziach, którzy słuchają o spadku liczby wierzących, o reakcjach, jakie budzą się w nas.

Przywykliśmy do tego, że zawsze było nas – Katolików – dużo. Stąd wynika przekonanie, że jak nas nie będzie dużo, to będzie źle. W ten sposób próbujemy utrzymać w Kościele jak najwięcej ludzi. Dochodzi do sytuacji, kiedy „naginane jest” prawo kościelne na potrzeby ludzi, których nie można nazwać Katolikami, gdyż oni przyszli po: sakrament, mszę, usługę w formie zaświadczenia niezbędnego do tego by zostać chrzestnym itp. Nie przyszli jako wierzący, (to takie spojrzenie z drugiej strony kancelaryjnego biurka) przyszli jak do sklepu: Proszę księdza (nierzadko proszę pana) chciałbym/łabym … No to ile się płaci? Pewnie, że nierzadko oceniając całą sytuację, nagle odkrywa się, że ta konkretna osoba, która stoi przede mną, być może ma właśnie okazję nawrócić się, zmienić swe życie – za każdym razem więc trzeba działać wielkim wyczuciem. Jednak gdy okazuje się, że reakcją na pytania, czy odmowę jest agresja... szkoda słów, od razu wiadomo z kim ma się do czynienia. Znam pewną parafię, gdzie proboszcz, który odmówił sprawowania Mszy świętej w wybranej przez wiernego porze usłyszał: A co to? Moje pieniądze księdzu śmierdzą? Takie przypadki nie są częste, ale też nie należą do rzadkości.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo oto czytam tekst Ewangelii na jutro (J 6,54.60-69) i nagle zauważam, że nie pierwszy (i niestety nie ostatni) raz ludzie odchodzą od Jezusa. Pan Jezus na te odejście reaguje w dwójnasób – z jednej strony nie odnajdujemy ani jednej wzmianki o tym, by starał się kogoś zatrzymać, powiedzieć: Przemyśl to stary. Wiem, że nie wierzysz, ale to nie oznacza, że masz od razu odejść, z drugiej strony Chrystus wyraża troskę o tych, którzy zostali: Czyż i wy chcecie odejść? Jedno jest bardzo ważne – niezależnie od tego, ilu uczniów zostanie, a ilu odejdzie, NAUCZANIE CHRYSTUSA POZOSTANIE NIEZMIENNE –dla mnie jest to jeden z dowodów na to, że Kościół głosząc Chrystusa, głosi Prawdę.

Pozostaje ostatnie pytanie (które dziś stawiam, bo pytań mamy mnóstwo): A co jeżeli zostanie nas tylko garstka? No cóż – już nie wspominam o tym, że od garstki ludzi wszystko się zaczęło. O. Helmut wypowiedział kiedyś w czasie jednej ze swych konferencji, gdy byłem jeszcze w seminarium (wzięło mnie na wspomnienia) następujące słowa: Duch Święty robi porządki w Kościele. Tak też patrzę na to, co dzieje się w Kościele – nie tylko w Polsce. Oto coraz więcej ludzi zadaje sobie pytanie: Dlaczego wierzę? W co/Kogo wierzę? i szukając odpowiedzi w Kościele stwierdzają: Trudna jest ta mowa – wszak wiara zawsze zakładała nasz wysiłek – ale po co się wysilać w dobie, kiedy można sobie w wszystko kupić? Nagle okazuje się, że nie wszystko – na szczęście nie wszystko. Odchodzą. Jednak ewangelista Jan, nie zapisał imion tych, którzy odeszli – dla niego ważni byli ci, którzy pozostali i wyznali wiarę w Chrystusa: Ty jesteś Świętym Boga. Oni stali się fundamentem Kościoła. Gdy więc kolejny raz czytam statystyki głoszące (ku uciesze „czerwonych”), że liczba wiernych spada, to myślę najpierw o sobie, o swojej wierze (bo każdy z nas najpierw odpowiada za siebie), a następnie o tych, z którymi wiara połączyła mnie w Kościele Bożym i niezależnie od tego, co sobie pomyślicie o mnie, czytając zakończenie niniejszego rozważania stwierdzam jedno: ten świat naprawdę potrzebuje Boga, a - co za tym idzie - ludzie na tym świecie potrzebuje nas.

2 komentarze:

  1. Bardzo fajnie się czyta o tych różnych przypadkach i przeżyciach z "tej ówczesnej parafii" i twoi współpracownicy na pewno tez się nieźle tu uśmieją i wzruszą czasami też...Ciekawa jestem tylko i tu podziwiam cię za odwagę z inicjatywą tego bloga,jak zareaguje na to proboszcz,kiedy przypadkiem trafi tu...

    OdpowiedzUsuń
  2. pozdrawiam... podobają mi się treści... co za styl :)

    OdpowiedzUsuń