piątek, 21 października 2011

Miłością przymuszeni.

Czy Bóg nas przypadkiem nie zmusza do miłości bliźniego i (o zgrozo) siebie? Dwa razy pojawia się dzisiaj w Ewangelii imperatyw Będziesz miłował. Wszak to jest przymus, narzucanie komuś własnej woli. Oburzyć się więc trzeba: "Jak On tak śmiał? A mówi, że nas szanuje!" Hmmm... owszem... można się oburzyć lub...
Ale zacznijmy od oburzenia. Przymuszanie jest przeciwieństwem wolnego wyboru, a właśnie do wolności "nieuchronnie zmierza" demokratyczny świat. Krzyczy się o niej wiele i podkreśla się jej niepodważalną więź z miłością. Pani Violetta Villas śpiewała: "Nie ma miłości bez zazdrości", my parafrazujemy te słowa i z powodzeniem śpiewamy: Nie ma miłości bez wolności - a jużci. W sumie do tej pory zgadzam się z owymi poglądami, są prawe, szlachetne, podkreślają godność człowieka... niestety tylko na pierwszy rzut oka. W rzeczywistości owa wolność w miłości doczekała się nie lada nadinterpretacji. Tak oto kochać można każdego i wszystko - taka to właśnie wolność. Rozróżnić zatem możemy następujące układy miłosne:
1) pojedynczy, coraz rzadziej spotykany układ mąż/żona;
2) układ wyłączny ale niewiążący konkubina/konkubent;
3) przedmiot tej samej płci co podmiot miłości zwany partnerem/partnerką;
4) układ: "Żona/mąż jest, ale czy to przeszkadza mieć ... (wpisz cyfrę) innych?;
5) przykład quasi zoofilii czyli: "Najbardziej na świecie kocham mojego psa/kota/brzozę w lesie"
6) itp., itd.
Czujecie już ten powiew wolności? Tak, trąci weneckim kanałem.
Naturalnie nikt tutaj nikogo do niczego nie przymusza, absolutnie. Wszyscy przedmiot miłowania wybrali sobie sami, świadomi tego, że skoro nikt ich nie zmusił do pokochania, to też nikt nie może im zabronić "odkochania" w przypadku wygaśnięcia płomiennego uczucia. Partnera się zostawia (jeżeli jesteś kimś ważnym możesz o ty opowiedzieć w wywiadzie do kolorowej prasy lub w porannym programie do śniadania), psa się porzuca w lesie, żonie mówi się, że to koniec. Czasem porządek - w imię wolnej miłości oczywiście - jest patologicznie zaburzony i o niewiernym psie gada się w programie, a kochankę (w stanie martwym) porzuca się w lesie, ale to oczywiście są skrajne przypadki, o których pisze dla tzw. emocji.
Źle rozumiana wolność w miłości zrozumiana została jako "dowolność" i zabiła jedną z jej podstawowych cech - trwałość. Odbija się to echem w całej naszej kulturze i owocuje mnożącymi się związkami na tzw. kocią łapę: "Po co sobie przysięgać miłość - my i tak się kochamy". Lecz gdy wolny związek się rozpada mówią: "Przecież niczego żeśmy sobie nie przysięgali". Kochać drugą osobę bez decyzji poświęcenia jej siebie całego wraz z życiem, czasem, planami itd. to tak jakby murować ceglany dom bez cegieł, łowić ryby na pustyni, lub z kartą rowerową prowadzić TIR'a w nadziei, że nic się nie stanie. Stałość miłości jest jej nieodłączną cechą i uzewnętrznia się przez składany ślub wierności aż po grób.
G.K.Chesterton w felietonie "Obrona pochopnych ślubów" (patrz: Obrona świata, W-wa - Ząbki 2006, s. 48) pisze tak:
Wszędzie widać dziś uporczywe i szalone próby, by dostać przyjemność, ale za nią nie płacić. W polityce szowiniści głoszą, praktycznie biorąc: "Poczujmy satysfakcję zdobywców bez cierpienia wojowników; zasiądźmy na kanapie i bądźmy twardym, anglosaskim ludem". W religii i moralności zepsuci mistycy nauczają: "Poznajmy uroki czystości bez smutków samodyscypliny; śpiewajmy na przemian hymn do Diany i do Priapa". A w miłości zwolennicy seksualnego wyzwolenia proponują: "Poczujmy, jak wspaniale jest dać samego siebie, ale bez ryzyka, żeby się uwiązać; zobaczmy, czy można popełnić samobójstwo nieograniczoną ilość razy".
Z cyklu gesty szlachetne:
Podpisanie dokumentów ślubnych.
To niesamowite, że słowa te spisane zostały prawie sto lat temu.
Niemożliwa jest miłość bez stałości, samodyscypliny, zdecydowania, poświęcenia - w ten sposób kochanie staje się właśnie imperatywem Będziesz miłował. Nakaz miłości nie jest jej początkiem, bo do miłości rzeczywiście zmusić nie można. Nakaz miłości jest jej konsekwencją, elementem składowym - pokochałeś kogoś, to kochaj go, nie porzucaj tego uczucia, poświęcaj siebie, wymagaj od siebie, dawaj siebie, dbaj o to uczucie, rozwijaj je, wzrastaj wraz z nim - to są wszystko imperatywy streszczające się w tym jednym zwrocie Będziesz miłował. Człowiek dziś wydaje się obawiać takich konsekwencji miłości i - jak znowu trafnie zauważa Chesterton - pozostawia sobie wciąż jakieś tylne furtki i awaryjne wyjścia, by było gdzie uciec. Pytanie brzmi: Przed czym uciekamy? Przed miłością? Przed sobą? Ucieczka ta niewątpliwie nie jest szlachetna - jest raczej tchórzostwem. 
Swój felieton G.K.Chesterton konkluduje tak:
Wszędzie dokoła rozciąga się dzisiaj miasto rojące się od grzechów i grzeszków, pełne tylnych schodów i wyjść awaryjnych. Ale z pewnością prędzej czy później nad portem wstanie wielka łuna i poznamy, że władztwo tchórzy dobiegło końca, a człowiek spalił swe okręty.

niedziela, 16 października 2011

Głupie pytania i mądre odpowiedzi

Trochę chyba wyszedłem z wprawy przez te kilka miesięcy absencji. Pierwsze myśli są zatem nieuczesane i naznaczone chaosem. Mimo wszystko brakuje mi tego, więc wracam do nałogu tworząc pierwszą dawkę tekstu drżącą nieco ręką. Do działa.


W sumie to nie ma nic złego w pytaniu zadanym Jezusowi przez uczniów faryzeuszów, ba... jest to pytanie nader trafne i nękające także dzisiaj niejeden umysł, przez który przesuwają się wątpliwości dotyczące chociażby Funduszu kościelnego, czy rozdziału Kościoła od państwa. Co należy się cesarzowi, a co Bogu? Należy płacić podatek, czy nie? W czasach Chrystusa kwestia podatku była tematem jeszcze bardziej drażliwym - wszak poborca był okupantem. Odpowiedź na pytanie: Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy nie? była ważna zarówno dla samych faryzeuszy, jak i dla wszystkich obecnych słuchaczy.


Dziś wraca to pytanie i także dziś wielu oczekuje odpowiedzi (ze mną włącznie). Oczywiście nie trzeba chyba się pytać o zasadność płacenia podatku wobec państwa, które nawet nie jest okupantem (choć jak patrzę na stawki VAT i akcyzę paliwową, to czasem nachodzą mnie wątpliwości). Niemniej kwestia finansowania Kościoła jest wciąż żywo dyskutowanym tematem podejmowanym z radością i lubością przez środowiska Kościołowi... nazwijmy to delikatnie - nieprzychylne. Jak bumerang wraca cała atmosfera sceny ewangelicznej jaką kreśli nam dziś - 16 listopada 2011 roku - ewangelista Mateusz. Bo pytania o finansowanie Kościoła są dobrymi, potrzebnymi i trafionymi pytaniami, ale częstokroć brakowało im i brakuje jednego baaardzo ważnego elementu - dobrej intencji.

Zauważcie, że od intencji pytania zależy bardzo wiele i za tym samym pytaniem mogą stać różne, całkowicie przeciwne sobie cele. Nawet najprostsze pytanie typu: Dobrze się dziś czujesz? może wyrastać z dwóch przeciwnych sobie intencji - troski lub ironii sugerującej: chyba coś z tobą "nie halo". Tak samo pytanie o finanse w Kościele może być napełnione troską, wolą skłonienia do refleksji, daniem bodźca do poszukiwania lepszych rozwiązań, ale może też być podszyte ironią, wolą ośmieszenia, podkopania, osłabienia wiarygodności Kościoła. Niestety wydaje mi się (jak zauważacie niniejsza wypowiedź jest moją wypowiedzią będącą owocem subiektywnych obserwacji), że wciąż przeważają pytania podszyte złymi emocjami, które nie służą nikomu - chyba, że konkretnym interesom politycznym na scenie wiejskiej, miejskiej, narodowej, czy nawet światowej. Na wsi ludzie zaprzątają sobie głowę, skąd proboszcz ma, a na poziomie państwa dana partia (nie będę pisać jaka) pyta o to ile to Kościół ma i dlaczego nam z tego nic nie skapnie? (oczywiście druga część pytania jest domyślna:) Szkoda, że tak jest, bo Kościoła niniejsze pytania zbyt szybko nie uzdrowią, chociaż...


Trzeba nam spojrzeć na odpowiedź Pana Jezusa - trafioną i zamykającą usta faryzeuszów. Zauważcie, że słowa: Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga - są dobrą odpowiedzią niezależnie od intencji, z jaką zadawane było pytanie. Pan Jezus wypomina uczniom faryzeuszy (jak widać oni sami bali się zadać to pytanie, by się nie ośmieszyć) ich nieuczciwe intencje, ale na pytanie odpowiada tak, jakby postawione ono było z jak najszczerszą intencją. Tego nam brakuje w dyskusji - bo gdy my wyczuwamy czyjeś nieuczciwe intencje, to mówimy z oburzeniem: Z nimi nie należy gadać. Szkoda sobie na nich język strzępić. A Pan Jezus uczy dziś, że pytanie można podjąć całkiem "na serio" uzyskując odpowiedź, która odwróci zamierzony przez pytającego cel, zniweczy go, stanie się filtrem pozostawiającym z problemu to, co najlepsze. Do dziś korzystamy z tej zwięzłej odpowiedzi, która stała się sentencją powtarzaną nie tylko przez wierzących - Bogu to, co Boskie, Cezarowi to, co należy do Cezara. Oczywiście interpretacja tych słów nastręcza jeszcze wielu problemów, ale wówczas, w owej konkretnej sytuacji, były one wystarczające.

W Polsce ożywioną jest wciąż dyskusja wokół finansów Kościoła - dyskusja, którą podniecają osoby o niezbyt szczerych intencjach. Jednak w minionym tygodniu pojawił się człowiek, który odpowiedział w duchu dzisiejszej ewangelii i nie bacząc na podteksty potraktował pytanie na serio. To oczywiście abp Stanisław Budzik. Stwierdziliśmy ze znajomymi, że ziemia lubelska dodała mu chyba animuszu, bo w wywiadzie dla KAI podjął on temat finansowani Kościoła w Polsce i zauważył potrzebę wprowadzenia zmian, a nawet zaproponował konkretne zmiany. Prawdopodobnie sprawa - powoli, czyli w trybie kościelnym, bo u nas nic nie dzieje się szybko - będzie się rozwijać... oby. Świadczyć może o tym fakt, że KEP (Konferencja Episkopatu Polski) także wyraziła gotowość i chęć do zmian.


Co Boskie,
a co cesarskie?
Dubium...
Tyle na poziomie hierarchicznym wyższym. Ewangelia dotyczy jednak także nas - bo my w swoich środowiskach także mamy okazję wypowiedzi na temat Kościoła i w imieniu Kościoła. W sumie wiemy o tym, że im bardziej ktoś podaje się za Katolika, tym częściej natrafia na różnego rodzaju pytania, które czasem są wręcz prowokacją. Co robić? Można się obrazić - przedszkole. Można się zamknąć w kościele lub w domu - nie jesteśmy eremitami. Więc pozostaje nam odpowiadać. Bóg powołuje nas do wiary w świecie i w świecie także nas potrzebuje. Mówimy często, że najważniejszy jest przykład naszego postępowania, przykład życia, jednak niemniej ważne jest także słowo, to co mówimy. Chrystus pokazuje nam dziś, że nie trzeba się bać, ale warto odpowiadać na zaczepki i pytania świata, czyli naszych znajomych, przyjaciół, rodziny (to akurat praktykowałem dziś z mężem mojej kuzynki - pozdrawiam). Bóg potrzebuje nas w świecie i Kościół także potrzebuje byśmy mieli odwagę mądrze (!) odpowiadać na piętrzące się pytania i problemy. To także sprawia, że sami wzrastamy w wierze - wzrastanie w wierze brzmi może trochę szklarniowo, podręcznikowo lub ambonowo - chodzi o to, że rozwijamy się, nie stoimy w miejscu, bo żeby mądrze odpowiadać, trzeba wpierw tych mądrych odpowiedzi samemu szukać.