niedziela, 16 maja 2010

Bo nie pójdziesz do nieba!

     Chrystus Pan w niebo wstępuje! Uczniowie zadzierają głowy i wytężają wzrok za odchodzącym Panem, który pozostaje z nimi aż do skończenia świata (Mt 28,18-20). I tak nam już zostało. Cały Kościół przez wieki swego istnienia na ziemi wytęża wzrok szukając tego, co w górze (Kol 3,1). Wniebowstępujący Chrystus otworzył i wskazał nam cel naszego życia - właśnie niebo (raj, życie wieczne, zbawienie - jakby nie nazwać) cel, któremu każdy Katolik podporządkowuje, a przynajmniej winien podporządkować, swoje życie. Co to jednak oznacza.
     Popatrzmy na sportowców - całe życie podporządkowują jednemu celowi, nieustannemu kształtowaniu i wzmacnianiu swojej formy, które prowadzą do osiągania sukcesów i zwycięstw. Justyna Kowalczyk, 1800 godzin treningu rocznie, jej pasja sportowa wpływa na to co je (kim je :), z kim przebywa, jak wypoczywa, jak żyje - wszystko podporządkowane jest temu jednemu celowi i nikt jej do tego nie zmusza, ona po prostu tego pragnie, choć nieraz wiąże się to z morderczo trudnym wysiłkiem - jednak na tym polega pasja. Tę jednak należy od razu odróżnić od manii czy jakichś chorób psychicznych, gdzie postawiony cel także kieruje ludzkim życiem, ale nie na zasadzie bycia pasją, ale na zasadzie bycia uzależnieniem.
     Cel, który wyznaczył nam Chrystus, a którym jest Królestwo Niebieskie, wydaje się być jeszcze bardziej nieosiągalny i nierealny niż mistrzostwa świata w podnoszeniu ciężarów, lub wspinaczka na K2. Sam bowiem termin "niebo" nie kojarzy się nam z niczym konkretnym, bo ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało (Kor 2,9). Okazuje się jednak, że niebo jako cel, który został nam wyznaczony jest bliżej nas i dotyka o wiele bardziej naszego życia, niż to sobie uzmysławiamy, gdyż wpływa, niczym cel u sportowca, na całe nasze życie. Pouczenie jakie stosowali niegdyś nasi rodzice i dziadkowie (dziś zostaliby oskarżeni i zastraszanie i mobbing): "Bądź grzeczny, bo nie pójdziesz do nieba" - zawiera w swej prostocie głęboką prawdę: kto stawia sobie niebo za cel życiowy musi temu celowi podporządkować całe życie.
     Zastosowanie znajduje tu słynna sentencja Sokratesa: Cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i patrz końca. Jeśli jako koniec, czyli cel, który pragnę osiągnąć, wyznaczę sobie Królestwo Niebieskie to rychło się przekonam, że cokolwiek bym nie czynił, wszystko ma związek z tym właśnie celem z jednego prostego powodu - wszystko co czynimy jest dobre lub złe, nie ma oceny pośredniej. Jeżeli moje czyny są dobre, to przybliżają mnie one do celu, jeśli złe, to mnie od niego oddalają, a nawet odcinają (grzech ciężki).
     Niestety niewielu wiernych podejmując działanie zadaje sobie pytanie o to, czy dany czyn przybliży mnie do nieba, czy od niego oddali. Częściej zastanawiamy się raczej czy dany czyn jest dobry, czy zły, ale tutaj już można się pogubić w subiektywnych osądach. Świat dokonuje podmiany pytania, jakie sobie stawiamy i na pierwszym miejscy każe nam stawiać nie niebo, dobro, ale korzyść i to korzyść najbardziej namacalną, materialną, tę, która do nas - w odróżnieniu od nieba - przemawia najmocniej. Problemy zaczynają się piętrzyć, gdy korzyść zaczyna oznaczać dla nas dobro na zasadzie: to jest dobre, co jest dla mnie korzystne. Niejednokrotnie zresztą tak właśnie jest. Najprostszy przykład: para studencka mieszkająca razem przed ślubem. Korzyści są? Są! Oszczędzają dużo pieniędzy, czasem nie mogliby nawet podjąć studiów na uczelni oddalonej o wiele kilometrów od domu rodzinnego, gdyby nie mieszkali z kimś i nie dzielili trudów finansowych. Jakie jest zatem ich zdziwienie, gdy nagle dowiadują się, że nie otrzymają rozgrzeszenia w Sakramencie Pokuty, przecież oni chcą dobrze, chcą sie rozwijać, studiować, w życiu trzeba sobie radzić, Kościół nie jest na bierząco itd. W duszy zadaję sobie wtedy pytanie: A zadaliście sobie pytanie o wasz życiowy cel, który przyjęliście stając się Katolikami? Zadaliście sobie pytanie nie o dobro, które w tym przypadku miesza się z korzyścią, ale o życie wieczne, o swoje zbawienie? A gdyby tak, nie daj Boże, coś się wam stało - umieracie w grzechu ciężkim, potępieni na wieczność i nie jest to przedsoborowe ględzenie, to jest nauka naszego Kościoła. Sami ponosimy odpowiedzialność za nasze czyny i ponosimy tego konsekwencje, wszak jesteśmy wolni. Dlatego właśnie bycie chrześcijaninem, Katolikiem, nie ma niczego z manii prześladowczej, ale wyrasta z miłości, jest pasją. Chrystus poucza: Od czasu Jana Chrzciciela aż dotąd królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je (Mt 11,12) Owi ludzie gwałtowi to ci, dla których niebo stało się w pewnym sensie pasją, są nim zafascynowani i są gotowi poświęcić wszystko by je osiągnąć, by już nie tylko patrzeć za Wniebowstępującym, ale by zostać razem z nim wziętymi do nieba.

czwartek, 13 maja 2010

Wielkanocnie

Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja!

Idźcie i nauczajcie wszystkie narody
Ja jestem z Wami przez wszystkie dni az do skończenia świata.

Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja! Alleluja!

     Gdyby kantor wyszedł na ambonę i odczytał powyższy tekst nieco byśmy się zadziwili, a każde kolejne Alleluja! tylko by to zdziwienie pogłębiało prowadząc wprost do zdenerwowania, zwłaszcza, gdyby ów kantor postanowił sie rozwodzić i czytałby ów tekst
3 minuty i 48 sekund.
     Tutaj spoczywa cała siła muzyki, dzięki której możemy nawet nie wiedzieć, co to onzacza słowo Alleluja! Gdy wczoraj słuchałem poniższego wykonania przyszło mi do głowy, jak wiele daje nam muzyka - przez 3 minuty i 48 sekund (a często przecież o wiele dłużej) jesteśmy w stanie słuchać powtarzania tego samego wyrazu i jeszcze na dodatek nam się to podoba :) Ale dosyć ględzenia, ad rem: Henryk Jan Botor jest kompozytorem Alleluja!, które wykonano w czasie pogrzebu pary prezydenckiej na Wawelu. Jeśli ktoś oglądał pogrzeb to wie na co się szykować. Miłego słuchania.


poniedziałek, 10 maja 2010

Duch Święty i my.

     Jest takie słowo klucz, które wywołuje wśród osób przeciwnych Kościołowi i sceptycznie do niego nastawionych reakcje alergiczne – począwszy od wykrzywienia ust wyrażającego zniesmaczenie, przez podniesienie ciśnienia wewnętrznego, aż po agresję słowną (bo najczęściej tylko taka jest możliwa) przejawiającą się swoistą formą galopującego słowotoku nie zawsze kontrolowanego przez mówcę. HIERARCHIA KOŚCIELNA (to w sumie dwa słowa, ale niech tak zostanie dla początkowego zmylenia czytelnika – mała manipulacja :). Na te słowa gorszą się zarówno wierni, jak i politycy, duchowni, siostry zakonne itp. Jedno jest pewne – im jest się wyżej w całej tej hierarchii, tym więcej się widzi (zasadniczo tak to już jest na świecie, że czym jest się wyżej tym więcej się widzi). Ale czy jest aż tak źle, jak by się mogło wydawać przeciętnemu oglądaczowi telewizji?
     Zacznijmy od tej podejrzliwie negatywnej strony. Napisałem, że kto wyżej w hierarchii ten więcej widzi – ja za wysoko nie zaszedłem póki co :), wielu jednak domyśla się pewnie, że mógłbym tu opisać historie, od których włos się jeży, a kartofle znikają z piwnicy. Cóż, rozczaruję Was. Nic z tych rzeczy. Wiem owszem więcej od przeciętnego zjadacza chleba, ale nie dlatego, że jestem wyżej, ale dlatego, że bardziej się tym interesuję – jest to moje środowisko życia (jak by nie patrzeć). Niemniej przykłady, które tu podam nie pochodzą z tajnych źródeł, a raczej z blogów i stron internetowych, na które zaglądam oraz z prasy. Za co zatem nie lubimy hierarchii i dlaczego jesteśmy wobec niej podejrzliwi. Są tak ewidentne przypadki jak bp Petz (nie będę komentował), są hierarchowie, którzy krytykują papieża czy Kościół nie dotrzymując mu wierności – wspomnę tutaj chociażby kard. Schoenborn’a z Wiednia, który w swoich wywiadach zaczyna się rozmijać z nauczaniem Kościoła (patrz: Kronika Novus Ordo). Zresztą nie on jeden rozmija się z nauczaniem Kościoła – wobec afer pedofilskich zarzuca się niektórym (!) hierarchom, że ukrywali przestępców, chronili ich, że sprawy te obejmowano tajemnicą. Niewątpliwie można by się doszukiwać w tym jakiegoś spisku, jednak (tutaj na chwilę odbiegnę od tematu) trudno nie obejmować tajemnica spraw, które niejednokrotnie dotyczą sakramentu pokuty. Poza tym nie wszystkie ofiary molestowania pragną obnosić się ze swymi zranieniami i opowiadać o nich prasie, telewizji i innym Drzyzgom – wydaje się to normalne. Kościół stara się zatem chronić ofiary od medialnego rozgłosu. Zresztą są to sprawy nader delikatne – jeżeli ja zadzwoniłbym dziś do jakiejś gazety z informacją, że taki a taki ksiądz molestował taką a taką osobę, to gazeta nie będzie czekała na poinformowanie pokrzywdzonego, nie postara się o wywiad z nim, a nawet jeśli, to jego słowa zostaną bez echa i wyląduje na okładce dziennika zanim ktokolwiek sformułuje akt oskarżenia, nie mówiąc o sformułowaniu wyroku.
     Podejrzliwość rodzi także wierność hierarchów nauce Kościoła. To wszystko pachnie mafią gdzie wierność jest nie wynika z zaufania (o którym zaraz napiszę) ale z układów i zależności jednego od drugiego – czyt. niższego rangą od wyższego, wszak po to jest hierarchia.
     We wczorajszym pierwszym czytaniu (Dz 15; 1-2.22-29) widzieliśmy apostoła Pawła i jego towarzysza Barnabę, którzy stają wobec dubium: obrzezać pogan czy nie – co oznaczało zarazem głębszą wątpliwość: czy poganie powinni stosować się do przepisów żydowskich by stać się chrześcijanami czy nie. Nie znajdując rozwiązania udają się do Jerozolimy, by szukać rady u pozostałych apostołów. Po modlitwie i naradach apostołowie stwierdzają:

Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my…
Uzupełnienie tych słów odnajdujemy we wczorajszej ewangelii (J 14,23-29) w słowach Jezusa:
Jeśli mnie kto miłuje, będzie zachowywał moja naukę.
Skąd mam wiedzieć, że nauka, którą zachowuję, jest jeszcze nauką Chrystusa? Masz pytania? Sięgaj wyżej wzorem apostoła Pawła i Barnaby. Właśnie hierarchia w Kościele zapewnia nam trwanie w wierności nauce Chrystusa, w wierności Ewangelii - trwanie oparte na zaufaniu i wierze. Czy jest to rozwiązanie perfekcyjne, doskonałe i niezawodne? Nic z tych rzeczy, gdyż tworzą je ludzie, którzy są słabi i grzeszni (pewnien seminaryjny profesor starej daty zwykł żartować: "Wszystko może się zdażyć - i na głowie nocnik i na d... mitra" :) Jeśli jednak ktoś czytając słowa kard. Schoenborna ma wątpliwości, czy eminencja wypowiada się zgodnie z nauką Kościoła, zawsze może sięgnąć wyżej: do innych biskupów, do dokumentów Kościoła, do katechizmu itd. Wobec możliwości jakie daje nam dziś świat głupią jest wymówka: "Nie wiedziałem, że to nauczanie jest błędne".
     Drugi ważny fragment „wczorajszej” ewangelii, który koresponduje z podjętym tematem to słowa Jezusa:

A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem.
Zatem słowa apostołów: Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my… nie są pobożnym gadaniem, ale zrozumie to tylko ten, kto wierzy, że Kościół to nie hierarchowie Kościoła, tylko Boże dzieło, w którym nieustannie działa Duch Święty posługując się człowiekiem – takim jaki on jest. Przeciętny wierzący (także siebie tu umieszczam) patrząc na hierarchię Kościoła Katolickiego widzi na pierwszym miejscu element ludzki i niestety często na nim się zatrzymuje. Osobiście dopiero w momencie, gdy słucham nauczania papieża, nachodzi mnie nieodparte przekonanie, że słowa tak doskonale trafiające we współczesne problemy nie mogą być owocem samego tylko (chociażby nawet tak tęgiego jak papieski) umysłu, gdyż ich moc nie kończy się na procesie powstawania, lecz tak naprawdę zaczynają żyć trafiając do wrażliwego serca słuchacza.

środa, 5 maja 2010

Dar na niespokojne czasy

Święty spokój nie jest
wcale taki święty
     Dziś spokój stał się jednym z synonimów harmonijnego życia i dobrobytu. Uważa się, że niewielu doznaje łaski spokojnego życia więc, jak to z towarami deficytowymi bywa, wszyscy pragną spokojnie żyć, a zatem mieć pracę, być zdrowym, mieć kochającą rodzinę, wypoczywać i cieszyć się życiem. Jeżeli spokój życiowy zdaje się być nieosiągalny usiłujemy zapewnić sobie spokojną przyszłość czyt. starość. Domy spokojnej starości, fundusze „spokojna jesień” i inne spokojności stają się celem samym w sobie i jako takie wykorzystywane są jako chwyt reklamowy.
     Wczoraj w ewangelii w czasie Eucharystii (J 14,27-31a) słuchaliśmy słów Chrystusa:
Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat ja daję.
     Słowa często powracające np. w czasie każdej Mszy świętej gdy kapłan odmawia modlitwę o pokój kończąc ją przekazaniem znaku pokoju: „Przekażcie sobie znak pokoju” (Tutaj czasem dochodzi do błędy demokratyzacji liturgii i księża zamiast „przekażcie” mówią „przekażmy” co jest błędem, gdyż Kaplan w osobie Chrystusa jest tym, który daje Jego pokój niczym w cytowanym fragmencie ewangelii, a wierni przekazują go wszystkim dalej). Czym jest ten Chrystusowy pokój?
Dobrze oddaje to różnica, którą Nasz Pan sam zakreślił w swoich słowach:
Nie tak jak daje świat ja daję.
     Pokój Chrystusowy należy odróżnić od życiowego spokoju. Człowiek, który osiąga życiowy spokój siada wieczorem w fotelu i mówi stonowanym głosem: „Żyje mi się dobrze, jestem szczęśliwy i mam nadzieję, że nadal tak będzie”. Człowiek, który otrzymał Chrystusowy pokój powie: „Mam w sercu pokój i jestem pewien, że niezależnie od tego, co by się nie działo w moim życiu, Bóg mnie nie opuści, nawet gdy stanę wobec śmierci – wszak Chrystus zmartwychwstał i zwyciężył nawet śmierć”. Chrystusowy pokój jest owocem Jego zmartwychwstania i nie dotyczy tego świata i tego życia – dotyczy życia wiecznego. Można zatem żyć w niespokojnych czasach kryzysów, wojen i prześladowań i mieć jednocześnie pokój w sercu, pokój, który jest moim przekonaniem, że trwam przy Bogu i Bóg jest moją obroną „kogóż miałbym się lękać” (Ps 27). Popatrzmy na męczenników? Czy mieli spokojne życie? Czy umierali spokojnie? Oczywiście nie, a mimo wszystko mieli pokój w sercu.
     Ten świat wraz z jego panem będzie dążył do odwrócenia naszej uwagi od Chrystusowego pokoju skupiając naszą uwagę na tym, co ziemskie, na poszukiwaniu wygód i zapewnianiu sobie spokojnego życia i starości, ale pozostaje wciąż nasze serce, które zgodnie ze słowami św. Augustyna jest niespokojne „póki nie spocznie w Bogu”. Co to oznacza? Przypomnijcie sobie uczucie jakie nosimy w sobie, gdy wiemy, że zgrzeszyliśmy i należało by skorzystać z sakramentu pokuty. Grzech, który oddala od Boga budzi słuszny niepokój w sercu, a przejawia się on w prostych słowach wypowiadanych czasem całkiem bezwiednie: „Musiałbym już iść do spowiedzi”. Jeżeli ktoś tkwi w grzechu i nie odczuwa potrzeby pojednania z Bogiem, nie odczuwa niepokoju w sercu (zwanego wurzutami sumienia) to znaczy, że stłumił, stłamsił głos swego serca, sumienia, wiary i nie pozwala mu się odzywać, a to z kolei oznacza, że czas się wziąć za siebie (najlepszą metodą na obudzenie serca jest regularny sakrament pokuty połączony ze szczerym rachunkiem sumienia).
     W sakramencie pokuty wraz z przebaczeniem jakie otrzymujemy od Boga wraca do naszego serca Boży pokój. To dlatego kapłan wypowiada słowa: „Bóg Ojciec Miłosierdzia […] niech ci udzieli przebaczenia i POKOJU przez posługę Kościoła”.
     Historia Kościoła Katolickiego pokazuje, że życie chrześcijan było spokojne tylko wtedy, gdy za bardzo bratali się z tym światem. Człowiek głębokiej wiary nigdy nie żył i nadal nie żyje spokojnie, bo wciąż musi się przeciwstawiać temu, co światowe nie tyle w polityce, co w swojej rodzinie, wśród znajomych. Nie oczekujmy więc, że być Katolikiem oznacza usiąść w fotelu i czytać z rodziną Pismo Święte, bo nawet do tego ciężko czasem nakłonić własną rodzinę (nie wiem czy kiedykolwiek próbowaliście). Być Katolikiem oznacza trwać w nieustannej walce, jak podkreśla Chesterton. Jest to walka o mnie i o moich bliskich i bliźnich i tylko POKÓJ może nas uratować.
Pan moim światłem i zbawieniem moim,
kogóż miałbym się lękać?
Pan obrońcą mego życia,
przed kim miałbym czuć trwogę?
O jedno tylko proszę Pana, o to zabiegam,
żebym mógł zawsze przebywać w Jego domu
przez wszystkie dni życia.
Abym kosztował słodyczy Pana,
stale się radował Jego świątynią.
Wierzę, że będę oglądał dobra Pana,
w krainie żyjących.
Oczekuj Pana, bądź mężny,
nabierz odwagi i oczekuj Pana.

                                                               Ps 27

niedziela, 2 maja 2010

Cienka (nieokreślonego koloru) linia

„Daję wam przykazanie nowe, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem” J 13,31-35
     Przykazanie nowe – przykazanie miłości, czyli tak naprawdę stare, a jednak. Jego nowość to Miłość Boża, która stawia siebie za wzór – wzór doskonały i niedościgniony, do którego jednak z chęcią zmierzało, zmierza i będzie zmierzać wielu ludzi „z tej biednej ziemi, z tej łez doliny” i nie chodzi tu tylko o Kucoby (małe wyjaśnienie: Kucoby to niewielka wioska w mojej parafii. Gdy jak co roku, odprawiana tam była Msza Święta z okazji dni krzyżowych parafianie mówili złośliwie, że trzeba tam śpiewać właśnie „Z tej biednej ziemi”).
     Przykazanie miłości – a musicie wiedzieć, że przykazaniom właśnie zamierzam poświęcić dzisiejszy wpis – zawiera w sobie, jak powiada Chrystus na innym miejscu Ewangelii, wszelkie inne przykazania. W tym właśnie momencie wielu osobom coś zaczyna się kłócić – przykazania i miłość? Dekalog i miłość? A niby gdzie ten zbiór nakazów i zakazów mówi o miłości? Właśnie…
     Oto najczęściej spotykane dziś rozumienie przykazań, które w sposób kontekstualnie nierozerwalny (odrobina języka mojego emerytowanego arcypasterza nigdy nie zaszkodzi :) przenika się z podobnym rozumieniem Kościoła i choć brzmi to zawile, to już spieszę z wyłożeniem mej myśli, która koniec końców okazuje się być prostą, a wielu z nas także niewiarygodnie bliską – ot co.
     Zacznijmy od tego, że pisząc dziś słowo "przykazania" będę miał na myśli dekalog i przykazania kościelne, a nie przykazanie miłości, choć ono odgrywa tutaj najważniejszą i kluczową rolę, jak się wkrótce przekonamy. Ameryki więc nie odkryję, jednak cel jest wciąż taki sam: nazywać nienazwane.
     Wracam więc do myśli, która już raz pojawiła się w tym wpisie: przykazania kojarzą się nam źle i negatywnie. Nic dziwnego, przecież sformułowane są w większości negatywnie (z językowego tudzież lingwistycznego punktu widzenia) jako zakazy i nakazy. A jednak jest w nich wiele... miłości właśnie. Można uciec się do obrazu, wg którego Bóg poprzez przykazania wskazał nam granicę pomiędzy dobrem a złem, życiem w grzechu a życiem łasce Bożej. Owa granica to minimum jakie jest od nas wymagane. Niestety książę kłamstwa co się zwie diabeł i szatan wie jak obrócić kota ogonem. Już w raju zdołał wmówić naszym prarodzicom, że to co wydaje im się dobre i o czym Bóg mówi, że jest dobre, jest tak naprawdę złe i szkodliwe, a prawdziwa miłość, wolność i swoboda zaczyna się w ludzkim życiu dopiero gdy przekroczy się granicę grzechu, czyli gdy zaczynamy szukać gdzie indziej niż nam proponuje Bóg. A że granica wyznaczona przykazaniami nie jest żadnym berlińskim murem, tylko kreską namalowaną na ziemi, to łatwo ją przekroczyć bez żadnego wysiłku by już za chwilę znaleźć się w świecie, który - jak nam obiecuje sam szatan - jest światem wolności.
     Wielu z nas wciąż daje się na to złapać. Co rusz wracają poglądy głoszące, że Kościół, papież, biskupi i nie wiadomo kto jeszcze, są jak pies ogrodnika, który sam nic nie zeżre, a drugiemu też nic nie da zjeść. Stąd właśnie wymyślono przykazania by nas zniewolić, by sterować naszym życiem (myślenie to pojawia się wyraźnie w antykatolickim filmie [a podobno jeszcze wyraźniej w książce Philipa Pullmana "Mroczne materie", ale nie czytałem] "Złoty kompas" - tak, tak, Magistratura to w zamyśle autora Kościół Katolicki). Współczuję wszystkim, którzy żyją w takim kościele - i celowo piszę małą literą, gdyż z Kościołem nie ma to nic wspólnego.
     Nasz ojciec duchowny powiedział pewnego razu, że jeżeli dla kogoś Kościół Katolicki jest ciężarem, udręką, zbiorem zakazów i nakazów, to powinien czym prędzej go zostawić, bo nie odkrył czym tak naprawdę jest Kościół. I tu dochodzimy do przykazania, byśmy się wzajemnie miłowali. Chrystus mówi dziś: Daję wam przykazanie. Zauważcie, nie mówi niczego w stylu: od dziś nakazuję wam, zabraniam wam, musicie, zostajecie zobowiązani do kochania się - to by oznaczało miłość z przymusu, czyli jakąś patologię (przypominają mi się w tym miejscy dantejskie sceny z przedszkola: ja z kolegą naprzeciw, wszyscy wpatrzeni w nas jak w teatrze i pani wypowiadająca tonem rozkazującym: podajcie sobie rękę i prosze natychmiast sie przeprosić). Przykazanie miłości, wraz z wszystkimi zawierającymi się w nim przykazaniami, jest darem - darem, który można przyjąć, ale można też odrzucić, bo miłość zakłada naszą wolność. To dlatego właśnie granica wyznaczona Dekalogiem nie jest berlińskim murem, bo wybór należy do nas.
     Co nam dają przykazania - chronią nas, przed złem, grzechem, przed nami samymi i chronią też innych przed nami czyż to nie miłość? Owszem, to już miłość, choć niestety na minimalnym poziomie okazywania sobie szacunku. Jednak od czegoś trzeba zacząć - znaleźć się po odpowiedniej stronie owej "granicy", gdyż niezależnie od tego co podpowiada ten świat i jego pan prawdziwą wolność i miłość znajdziemy jedynie po stronie dobra - po stronie grzechu jest tylko śmierć i zniewolenie.
     Gdzie ta nasza wolność? Chrystus mówi: „Daję wam przykazanie nowe, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem” Szczerze trzeba powiedzieć, że wyznaczony nam został cel niedościgniony, nieskończony, bo miłość Boża nie zna granic - a właśnie. Każdy kto podejmuje Chrystusowe wezwanie, kto przyjmuje dar przykazania miłości, staje przed niekończącymi się możliwościami pogłębiania, kształtowania i rozszerzanie miłości w swoim życiu - tutaj nikt nie stawia granic i to jest właśnie wolność w Chrystusie, prawdziwa wolność.