sobota, 22 czerwca 2013

Tresując tygrysa

     Od września ubiegłego roku pracuję w Sądzie Diecezji Opolskiej. Znikome mam doświadczenie i nie zamierzam się tutaj wymądrzać - a jeśli kiedyś zacznę się wymądrzać należy mnie odnaleźć (co nie będzie trudne) i walnąć mi tzw. "plaskacza" na otrzeźwienie :) W pracy sędziego potwierdza się to, o czym wszyscy wiedzą, mianowicie, że małżeństwa rozpadają się często (nie mówię zawsze) z powodu pewnego rodzaju rozczarowania. Po prostu ludzie, najczęściej młodzi, wyobrażają sobie najpierw swoje małżeństwo, a potem okazuje się, że wredna i przebiegła rzeczywistość nie chce nijak pasować do tych - jakże doskonałych - wyobrażeń. Co zrobić? Dorosły i dojrzały człowiek stawia czoło rzeczywistości, nie daje się zaskoczyć, a nawet zaskoczony, chętnie staje w szranki i walczy o swoje, dopasowuje się, zmienia taktykę, robi uniki, a przede wszystkim nie daje sobie odebrać skarbu, jakim jest małżeństwo i rodzina, którą założył. Gdy jednak komuś brakuje odwagi i dojrzałości? Są tacy. Myślą oni, że życie to mały kotek, którego wystarczy pogłaskać, nakarmić i będzie go można tresować, urabiać i uczyć różnych sztuczek, które będzie robił na każde ręki skinienie przy zachwycie i oklaskach oniemiałych obserwatorów. Kto by nie chciał trzymać tak swego życia w ręku. Jednak okazuje się, że życie to nie kotek tylko tygrys - ogromne, mierzące bez ogona nawet 290 centymetrów i ważące około 400 kilogramów bydlę, które nie ma zamiaru robić fikołków za miskę mleka i kocie chrupki. Co wtedy? Wielu ucieka, ale każdy człowiek twardo stąpający po ziemi spodziewał się tego tygrysa i wie, że trzeba i można tę bestię ujarzmić i wytresować. Jest to związane z potem i z krwawicą, trzeba potwora karmić, bo inaczej zje nas samych, potrzebny jest wielki nakład sił i pracy jednak efekty dają niesamowitą satysfakcję, której nijak nie można porównać z przewrotkami kociaka.
     Oczywiście sfera życia małżeńskiego jest tylko jedną z wielu dotyczących naszego życia. Tak samo przerażeni wobec zastanej rzeczywistości stoją studenci, pracownicy, emeryci, rodzice, księża, biskupi itd. Każdy ma "siakieś" wyobrażenia i każdego z nas życie szybko sprowadza do parteru. Są jednak osoby, a jest ich spora grupa, które nie mają zamiaru zmieniać swych wyobrażeń o rzeczywistości i wolą nadal żyć w wyimaginowanym, a przez to zafałszowanym świecie własnych wyobrażeń. Dotyczy to rodziców, którzy mówią, że ich dziecko jest takie wspaniałe i kochane, a ono właśnie wyciąga im kolejną stówkę z portfela. Dotyczy to pracowników, na których szef się uparł i ich gnębi, a przecież robota nie zając, po co się tak stresować terminami. Dotyczy to studenta, który wychodzi z egzaminu z dwójką i mnoży pretensje do profesora - a wiadomo czyja wina, bo z pustego... Dotyczy to wreszcie katolika i  - jak już pewnie się domyśliłeś - do tego właśnie zmierzałem. Mam was (tudzież nas)!
     Żyjemy, nie powiem, że w świecie, ale na pewno w kraju wyimaginowanej wiary. Każdy sobie Boga wymyśla i żyje według tych wymyśleń - to jest akurat naturalny proces. Jednak naturalne jest także, że nasze wyobrażenia korygujemy za pomocą obiektywizujących je narzędzi. Z pomocą przychodzi tutaj Pismo Święte, nauka Kościoła, Święta Tradycja, itd. Ale, ale... gdy zaczynamy obiektywizować nasze wyobrażenie wiary i Boga, to nagle okazuje się, że... no właśnie... że kociak jest tygrysem. Wielu jest głęboko przekonanych, że wiara powinna dawać przyjemność, radość, pokój ducha i mają rację, jednak cechuje ich myślenie światowe. Idąc "do kościoła" oczekują, że będzie fajnie, a może i proboszcz na koniec Mszy Świętej jakiś dowcip opowie? Klękając do konfesjonału - aaaaa, przepraszam, nie klękają, bo taka spowiedź to rzecz przykra, a wiara ma dawać radość i przyjemność. Wobec wymagań wszelkich przykazań najpiękniejsze jest to o miłości - kochajmy się, a resztę powierzmy Panu Bogu - On nam wybaczy. Z założenia nie należy słuchać księży i biskupów, którzy cały ten idylliczny obraz (s)pokoju i przyjemności próbują zburzyć. Jednym słowem wiara dzisiaj jest często naszym osobistym wyobrażeniem, konglomeratem wygodnych wskazań życiowych, które na własne potrzeby można dowolnie modyfikować tak, by było jeszcze spokojniej i jeszcze przyjemniej i niech nikt od nas niczego nie wymaga!
     Pan Jezus mówi dzisiaj: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! (Łk 9, 23) Oto nasza wiara. Jest ona niesieniem krzyża za Chrystusem. Jak mądrze mówią komentarze do tego fragmentu ewangelii łukaszowej, niesienie krzyża to było niesienie na miejsce kaźni belki poprzecznej (zwanej "patibulum") przywiązanej do ramion. Szło się wśród szyderstw, plucia i zniewag tłumu. Nijak ma się ten obraz do naszej przyjemności, pokoju i szczęścia, ale to właśnie jest prawdziwa  wiara - prawdziwa i jedyna. Każdy człowiek wierzący musi być gotów na podjecie wymagań, na przeciwstawienie się trudom życia, na  pot, skwar, wyzwiska i naśmiewanie się tłumu, które nam są dobrze dziś znane, bo łatwo dziś znaleźć takich, którzy chętnie opluwają głęboko wierzących, kopią ich i popychają szydząc z każdego upadku.
Z zewnątrz nie wygląda to dobrze, taki człowiek wierzący wydaje się być nieszczęsnym naiwniakiem, który nie mając znikąd pomocy chwycił się Boga. Ale całkiem inaczej wygląda to z punktu człowieka niosącego "patibulum" za Chrystusem - tutaj dopiero jest prawdziwa pewność, że obrany w życiu kierunek jest kierunkiem słusznym. Właśnie ta pewność jest źródłem szczęścia, pokoju serca i najgłębszej radości, mimo że kosztuje nas wiele, że wciąż, każdego dnia stawia nam wymagania. Właśnie dzięki tym wymaganiom mamy w ręku narzędzie do tresowania tygrysa, którym jest rzeczywistość z jaką zderzamy się każdego dnia i jestem pewien, że takiej tresurze nie oprze się nawet najbardziej krnąbrne kocisko. To ci dopiero satysfakcja, to jest radość - brać narzędzia które daje nam Bóg i wiara by kształtować swoje życie efektywnie i czerpać jeszcze z tego przyjemność mimo, że inni się śmieją - to jest śmiech leniwca, który boi się podjąć prawdziwej wiary i żyje nadal w swoim wymyślonym światku. Obudzi się z ręką... sami wiecie gdzie.
Wiary nie trzeba, a nawet nie można wymyślać. Wiara już jest, dana od Boga, jedyna prawdziwa, przekazywana przez Kościół. Bierzmy ją w swoje ręce, albo raczej na swoje ramiona, jak krzyż i w drogę - za Chrystusem!

PS.: Dziękuję Asi za udostępnienie zdjęcia kota ułożonego :)