niedziela, 28 listopada 2010

Rozumiejcie chwilę obecną

Czy zatem Zmartwychwstały
ma coś wspólnego z wieńcem adwentowym?
"Rozumiejcie chwilę obecną" (Rz 13,11) pisze dziś do nas Paweł Apostoł. Po włosku przetłumaczono tę frazę jako "consapevoli del momento" więc mamy być świadomi momentu, chwili, tego co się dzieje. Ten krótki zwrot dotyka czasu, od którego od wieków człowiek próbuje się bezskutecznie oderwać. Owszem, ktoś powie, że śmierć jest wyrwaniem z czasu, ale papież w encyklice "Spe salvi" przypomina, że historia człowieka zawsze pozostaje z nim, co więcej wciąż, nawet jako święci w niebie, pozostajemy związani z historią i z czasem, mając na niego wpływ chociażby poprzez modlitwy wstawiennicze. Żyjemy zatem w czasie i czasem. Kościół, którym jesteśmy my sami, nie ma wyjścia i także dokonuje się w czasie, ale nie tylko. Kościół pomaga nam na różne sposoby ten upływający czas zrozumieć. Jednym z tych sposobów jest rok liturgiczny, który dziś rozpoczęliśmy. Który to rok? Rok A. Gdyż nie ma lat liturgicznych, są tylko liturgiczne roki, które nie służą do tego, by czas odmierzać, ale byśmy czas lepiej pojęli. Rok liturgiczny jest wielką katechezą pomagającą zrozumieć naszą przeszłość, historię zbawienia, rozwój tradycji, pomaga żyć teraźniejszością, a nadto przygotowuje nas do tego, co będzie, przygotowuje na nadejście Chrystusa - Paruzję.
Jakże wymowne są zatem słowa (troszeczkę ambonowego języka nigdy nie zaszkodzi, powtórzę zatem) jakże wymowne są słowa Pawła Apostoła "Rozumiejcie chwilę obecną". Apostoł nie wzywa nas do grzebania w aktach i grobowcach przeszłości, nie nakłania do zgłębiania (czyt. zgadywania) przyszłości, my mamy znać chwilę obecną.
Chwila obecna w Kościele Katolickim to Adwent, a konkretnie pierwsza jego niedziela. Czy jesteśmy tego świadomi? Czy rozumiemy ten czas, tę chwilę? Czy... (no dobra, starczy tego moralizowania). Niewielu pamięta, że adwent to nie tylko (a szczerze mówiąc, tylko w małej części) czas przygotowania do Bożego Narodzenia. Pierwsza część Adwentu trwająca do 16 grudnia włącznie przygotowuje nas na nadejście Chrystusa, na paruzję. Dopiero od 17 grudnia Kościół zaczyna przygotowywać nas do Bożego Narodzenia. Skąd o tym ma dowiedzieć się zwykły, przeciętny zjadacz chleba? Jest wiele źródeł.

  1. książki - źródło używane nader rzadko, niewielu posiada w domu Katechizm Kościoła Katolickiego, a jak już ktoś go ma, to raczej go nie używa, a przecież poza katechizmem są tuziny książek wyjaśniających znaczenie poszczególnych okresów liturgicznych (w tym Adwentu);
  2. Liturgia - kto słucha w niedzielę (zwłaszcza w tym roku liturgicznym A) czytań, modlitw i prefacji, ten automatycznie będzie musiał skorygować swoją świadomość czasu; na przykład dziś nie znajdziesz ni słóweczka o Bożym Narodzeniu, za to padały w czasie liturgii piękne słowa o Chrystusie i Jego chwale, która nas czeka;
  3. Tradycja Kościoła - ona sama przez się wyjaśnia rok liturgiczny, gdyż ów jest jej owocem;
  4. tradycja, ta właśnie z małego "t" pisana, może być ludowa, narodowa, regionalna, zawiera zwyczaje, obrzędy, symbole i szablony zachowań. Każdy naród, region, każda wręcz rodzina pielęgnująca tradycję ma pod nosem stos narzędzi wyjaśniających i uświadamiających czas (zresztą do kilku będę chciał sięgnąć w przyszłości).
"Rozumiejcie chwilę obecną" te trzy słowa św. Pawła są wielką motywacją do tego, by lepiej przyjrzeć się obecnej chwili - po co? Czy nie łatwiej jest żyć bezwiednie i bezrefleksyjnie? Pewnie łatwiej i... modniej (bo w jakiś sposób głupota jest dziś w modzie) ale na pewno nie... jakiego by tu użyć słowa, by zawarło pełnię sensu - na pewno nie piękniej.
Maranatha!

poniedziałek, 15 listopada 2010

Żaroodporny

Pierwsze czytanie z ubiegłej niedzieli:
Bo oto nadchodzi dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień, mówi Pan Zastępów, tak że nie pozostawi po nich ani korzenia, ani gałązki. A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego promieniach.
Ml 3,19-20a
Muszę się przyznać do pewnej słabości, która nie przystaje do posoborowia - moja duchowość nacechowana jest pewną starotestamentalnością, czy trydentem (można nawet wybrać jedno z dwóch, a niepotrzebne skreślić). Pewnie w związku z powyższą słabością, bardzo przemówiły do mnie słowa z proroctwa Malachiasza, które zrodziły taką oto refleksję.

Kościół od zawsze walczy z pychą, także z pychą wśród wiernych. Poszukujemy wciąż złotego środka, który z jednej strony zachowałby nas od stawiania siebie nad innymi, a z drugiej nie wpędzał w poczucie winy. Czy poszukiwania te przebiegają pomyślnie? Odnoszę wrażenie, że nie. Przykład? Który z księży odważyłby się dzisiaj użyć na ambonie słów tak twardych, ale i tak oczywistych, jak te z proroctwa Malachiasza? Tak wiem, nie potępiamy człowieka, dajemy mu szansę na nawrócenie, nie wynosimy się zanadto, ale to wszystko przeciągnęło naszą mentalność w druga stronę. Częściej od słów potępiających pychę i wykorzystywanie innych słyszy się pokorne słowa, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, że może inni grzeszą jawnie, ale my też jesteśmy jak ta malachiaszowa słoma. Pytanie więc, które we mnie się zrodziło brzmi: Gdy przyjdzie dzień palący jak piec, kto się ostoi? Skoro nawet czczący Boże Imię uważają się za nic, za słomę?

Malachiasz w swym proroctwie kreśli wyraźną granicę - słońce jednych spala, a innych uzdrawia. Jednak powiedzieć z ambony: Bracia i siostry, my właśnie będziemy wśród tych uzdrowionych! byłoby czymś karygodnym. Widać tu wielkie niezrozumienie Bożej Woli, Bożego wybraństwa jakim zostaliśmy obdarzeni - jesteśmy dziećmi Bożymi, nie mamy prawa mówić, że nasze życie jest jak słoma, bo zaprzeczamy sami sobie, swojej wartości i w fałszywie pojętej pokorze (nie mylić z fałszywą pokorą, która jest w pełni świadomą, a ja nie taką mam na myśli) poddajemy się jakiemuś pseudoumartwieniu, które nie ma racji bytu. Powiedzieć Bogu, że moje życie jest jak słoma, że nie ma wartości, to tak jak powiedzieć własnym rodzicom, że od dziś będę mówił do nich przez pan i pani - jakaś totalna pomyłka. A to dopiero początek. Udręczony słomianym, bezwartościowym życiem katolik nagle patrzy na pysznych i tych, którzy dorabiają się na ludzkiej krzywdzie i stwierdza, że mają się całkiem nieźle, że on sam ledwo koniec z końcem wiąże, a oni pławią się w luksusach - ergo: Po co mi ta cała wiara i trzymanie się jej zasad? Z drugiej strony nierozumiejący wartości życia zgodnie z Bożymi przykazaniami powtarzać będą tak durne słowa jak nasz pan prezydent mówiący, że nie boi się ekskomuniki - całkowita ignorancja, wypowiedź, która wpisuje się w cały nurt błędnego rozumienia życia wiarą.

Malachiasz pobudza nas, żebyśmy odkryli na nowo, a może w ogóle odkryli, wartość życia zgodnego z wiarą w Boga. Owszem, teraz tej wartości nie widać, ale przyjdzie czas próby i wtedy się ona objawi. Malachiasz zaznacza też, że czczący Boże Imię nie są ideałami, że mają swoje słabości i potrzebują oczyszczenia: A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego promieniach - skoro uzdrowienie, to i musi być coś, co temu uzdrowieniu podlega. Nie możemy popaść w pychę, w manię wyższości, bo wtedy rzeczywiście wartość naszego życia zrówna się ze słomą. Niemniej nie zatracajmy się zbytnio w umniejszaniu siebie - Bóg z pewnością tego nie chce i od nas tego nie wymaga.
Bądź Katolikiem - Bądź Żaroodporny :)

wtorek, 2 listopada 2010

Ludzkie "wymagania sprzętowe"

Nota wstępna:
Zdaję sobie w pełni sprawę z tego, że w poniższym wpisie popaść mogę w skrajności, co czynię z pełną premedytacją jako narzędzie pobudzenia do refleksji potencjalnego czytelnika.
x.sylwester

Drugi listopada. Mój drugi rok we Włoszech. Zarówno uroczystość Wszystkich Świętych, jak i Dzień wspomnienia wiernych zmarłych przemijają tu bezwiednie niczym bunkry Talibów pod radarami przelatujących nad nimi amerykańskich samolotów szpiegowskich - gdzieś tam są, ale gdzie? Trzeba być dobrze wtajemniczonym i mieć bystre oko, by je wypatrzyć. Są pewne oznaki zewnętrzne - bezpłatne vaporetto (tramwaj wodny) na cmentarz (który jest osobną wyspą), dzień wolny od pracy itp. W vaporetto były wczoraj pustki - może dlatego, że płynąłem około 14:00, a to przecież jest pora świętej sjesty, której nawet umarli nie śmią ruszyć. Także dzień wolny nie jest marnowany na jakieś jeżdżenie po cmentarzach - wykorzystywany jest raczej na wypoczynek, wypad za miasto. Wielu Włochów postanowiło odwiedzić w tych dniach Wenecję - katorga wąskich uliczek i powłóczących nogę za nogą turystów narasta wprost proporcjonalnie do zdenerwowania osoby, która się spieszy, a nie zwiedza (patrz ja). Jest oczywiście jeszcze jeden sygnał informujący mnie - a Włochów już niekoniecznie - o tym, że mamy Dzień Wszystkich Świętych - Halloween. Biegające wieczorem 31 października dzieciaki poprzebierane za jakieś różne strachy, młodzież wyglądająca jak z satanistycznego koncertu wyjęta i huk petard na placach oznajmiają, że jesteśmy na przełomie października i listopada. W ubiegłym roku wypisywałem się na temat Halloween więc teraz sobie daruję, niemniej dzień ten, czy wydarzenie, obrzęd, czy jak to nazwać (bo trudno to nazwać tradycją) był bodźcem do poniższych przemyśleń.

Sądzę, że ludziom nowoczesnym wyłączyło się (lub ktoś wyłączył) myślenie. Wyłączone myślenie sprawiło zaś, że wyłączyły się wszystkie związane z nim zjawiska: kultura, wymagania wobec innych i siebie, oczekiwania wobec rzeczywistości, chęć kreatywnego (!) oddziaływania na otaczające mnie środowisko i ludzi, język na poziomie wyższym od podwórkowego - wyłączyły się przede wszystkim wymagania. Małomyślący człowiek nie jest zbyt wymagający.  Gdy słucha muzyki wystarczy mu coś, co wpada w ucho (nie będę wymieniał gatunków). Gdy ogląda film wystarczy mu, żeby się działo i... żeby za bardzo nie trzeba było myśleć - matefizycznej analizy zachowań ludzkich w kinach nie spotkamy. Gdy ogląda kabaret, wystarczy mu, że są wulgarni, ktoś się rozbierze, ktoś rzuci jakieś prymitywne hasło i już jest śmiechowo. Gdy czyta książkę... - OK zagalopowałem się :) Gdy słucha wiadomości z kraju i ze świata ważne jest, żeby nie wymagano od niego refleksji, przyjmuje wszystko jak leci, co mu tam wsypią do koryta, to żre nie łącząc tego z faktami, którym karmili go wczoraj. I taki mało myślący bidula staje teraz wobec wielkiego wyzwania jakim jest Uroczystość Wszystkich Świętych i następujący po nim Dzień zaduszny. Zgroza - ni stąd ni z owąd poziom wymagań wobec niego wzrasta niepomiernie - trzeba pomyśleć o życiu, zdobyć się na refleksję, zastanowić się nad wiecznością - jest czy jej nie ma, nad wiarą, nad swoją katolickością. M ę c z ą c e! Na szczęście świat wychodzi mu naprzeciw i w tym przypadku - z grobu można zrobić choinkę i skupić się na tym właśnie, czy jest ładnie, czy jest ładniej niż u sąsiada, czy jest modnie (są już mody na grobach) itp. Pytania (nazwijmy je szumnie) egzystencjalne zostają usuniętę na dalszy plan, a jako, że rzeczywistość jest szarawa, to praktycznie ich nie widać i nie należy się nimi przejmować. Gdy dochodzimy do tej błogiej bezrefleksyjności, stojąc nad pięknie oświetlonym grobem nagle odzywa się w nas pierwiastek duchowy w swojej najprymitywniejszej postaci - w postaci pytania, wątpliwości, że może jednak jakieś tam duchy są. Szczęśliwie głód takich prostych pytań zabić można bardzo szybko opowiadając o duchach i przebierając się w różnego rodzaju stwory. Skoro żeby kogoś wystraszyś trzeba się za ducha przebrać i jedyny duch, którego spotkałem, to dziecko sąsiada przebrane w prześcieradło to wniosek jest prosty - duchów nie ma, więc pytanie o jakieś tam "życie po życiu" tymczasowo wydaje się być bezzasadne.

Tak zabijane są liczne, wymagające od nas tradycje - od św. Mikołaja, który z przychodzącego z prezentami, ale i rózgą, wymagającego biskupa stał się wesołym dziadkiem wpadającym przez komin, po cichu, bez zadawania dzieciom stresujących pytań, przez Boże Narodzenie, przepraszam przez "gwiazdkę" (i wszystko jasne) po Wielkanoc spędzoną w Alpach na nartach, bo przecież tyyyyle wolnego nam dali. Wszędzie tam, gdzie człowiek mówi: To meczące, świat wyskakuje ze spłyconym, wygodnym zastępnikiem niczym pajacyk z pudełka na korbkę i wszyscy się cieszą, jak przysłowiowa "żaba bateryjką": Ooooooo, jaki śliczny ten pajacyk. Powodem zaś  tego wszystkiego jest jedno: wyłączone myślenie mające jako konsekwencje bezrefleksynje przyjmowanie wszystkiego, co przynosi nam rzeczywistość. Wydawać by się mogło, że nie jest tak źle, że właśnie wpadam w  zapowiedzianą w nocie wstępnej skrajność. W takim razie zalecam prosty test w ramach którego należy wśród znajomych podjąć temat jak najbardziej aktualny: wprowadzanie w polską tradycję Halloween dla czysto komercyjnego zarobku (stroje, petardy, kosmetyki, maski, balony, dynie itd.). Prawdopodobnym skutkiem tej dyskusji będzie bezrefleksyjne stwierdzenie: A co to szkodzi? Wobec takich "argumentów" nie zrobi się nic.

Mam wielką pokusę, by przenieść teraz dyskurs o wyłączonym myśleniu także na tory dotyczące polskiej polityki, ale ten blog nie jest blogiem politycznym, a poza tym "koń jaki jest każdy widzi". Pokusę więc zwyciężam po chrześcijańsku.

Myślenie ma przyszłość - mówi stare nauczycielskie przysłowie. Pani profesor moich znajomych studiujących medycynę doprecyzowała trafnie to powiedzienie: Pamiętaj, myślenie ma nie tylko przyszłość, ma także teraźniejszość.

Poniżej jako ciekawostkę zamieszczam kilka fotek z cmentarza w Wenecji.
Widok ogólny na groby tradycyjne

Popularny model pochówku we Włoszech - trumny (nie urny!) umieszczane są w ścianie

Rodzinne niezależne grobowce - sposób pochówku jak na zdj. powyżej.

Tutaj też kolumbarium, ale dla trumien wsuwanych wgłąb, nie w poprzek (oszczędność miejsca).

Stare grobowce - na ścianie nagrobki w chodniku groby.

Kościół św. Krzysztofa - także miejsce pochówku.
Na koniec ja w jednym z licznych kolumbariów.
Sześć pięter, drabinki (schodki) do obsługi wyższych kondygnacji -
trochę się to nie mieści w mojej "ślonskiyj gowie".