niedziela, 27 września 2009

Zgorszenie innych - zgorszenie nas


Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze.
Mk 9,42
Gdy przeczytałem dzisiejszą ewangelię, od razu skojarzyła mi się z jakże aktualną (znów) sprawą: Alicja Tysiąc vs. "Gość Niedzielny". Najpierw pomyślałem sobie: Nie Sylwek! Nie powinieneś kojarzyć tych wydarzeń z tak silną parabolą, jakiej użył Pan Jezus. Potem, po zgłębieniu tekstu ewangelii, przyszła myśl: Ależ tak! Słowo Boże jest tutaj nad wyraz aktualne. Oczywiście, moim (skromnym) zdaniem Pani Alicja jest tylko pionkiem w grze, albo raczej powiedziałbym, jest ołowianym żołnierzykiem w bitwie - gdy patrzy się na argumenty feministek, GW ("Gazety Wyborczej" zwanej słusznie "Aborczą" lu "Wybiórczą") i innych lobbujących środowisk - której głównodowodzącym jest sam wielki Kłamca i ojciec kłamstwa. Niemniej Pani Alicja posiada jednocześnie rozum i wolną wolę i mimo, że są zmanipulowane, to nadal są.
Gdy byłem w ubiegłym roku u rodziny na Bawarii, zwiedzałem Regensburg, który - z niewiadomych dla mnie przyczyn - nosi polską nazwę Ratyzbona. Tam, nad brzegiem Dunaju, leży wieeeeeelki kamień młyński (na zdj.). Jego średnica to więcej niż 1,5 m. a grubość co najmniej 0,5 m. - był więc ogromny. Na kamieniu umieszczono cytat z ewangelii wg św. Mateusza, ten sam, który dziś czytamy u Marka. Tak wielki kamień młyński jeszcze bardziej wzmacniał parabolę, którą zastosował Chrystus.
Dziś pomyślałem sobie, że tego kamienia wystarczyłoby dla wszystkich tych, którzy sieją zgorszenie wśród ludzi wykorzystując do tego sprawę pani Alicji Tysiąc. Mój znajomy, gdy wyznałem mu myśl ową, powiedział mi szorstko: Nie osądzaj - a jednak słowa te nie są moje.
By je dobrze zrozumieć trzeba najpierw dowiedzieć się, co w wypowiedzi Pana Jezusa oznacza termin "zgorszyć". "Zgorszyć" oznacza "uczynić gorszym", sprawić, że drugi człowiek staje się gorszy, nie widzi swoich błędów, grzechów, gdyż ich nie zauważa, uznał, że nie są złem lub po prostu, za sprawą działania innych przyjął, że inaczej postępować się nie da (gdyż np.: wszyscy tak robią, to dlaczego nie ja).
Lobbujący za aborcją chcą uczynić ludzi gorszymi - nie widzącymi w aborcji nic złego. Każdy, kto choć trochę interesował się sprawą pani Alicji Tysiąc, czy Agaty z Lublina wie, że w ten sposób, na podstawie odpowiednio reżyserowanego precedensu, doprowadza się do legalizacji aborcji w konkretnym państwie. Tak było w Stanach Zjednoczonych.
Sandra Cano, występująca w procesie jako Mary Doe, zgłosiła się do prawników z prośbą o poradę w sprawie rozwodowej. Jednakże adwokatka Margie Hames tak pokierowała procedurami prawnymi, że bez wiedzy i zgody zainteresowanej wmanipulowano ją w pozew zbiorowy i w jej imieniu wystąpiono do sądu o zgodę na dokonanie aborcji w szpitalu Grand Hospital w Atlancie. Gdy Sandra Cano dowiedziała się, że ma zostać poddana aborcji, uciekła do Oklahomy i tam urodziła dziecko. Jak podkreślała, nikt jej  nigdy nie pytał, czy chciałaby usunąć ciążę, bo nawet nigdy o tym nie myślałam. Mimo to werdykt Sądu Najwyższego właśnie w jej sprawie otworzył drogę do legalnych aborcji praktycznie na każde żądanie kobiety w dowolnym okresie ciąży z aborcją przez częściowe urodzenie włącznie (podpiąłem link wyjaśniający, ale nie polecam czytania go osobom wrażliwym; aborcja przez częściowe urodzenie polega za zabiciu dziecka, zdolnego już często do samodzielnego życia,  podczas sztucznie sprowokowanego porodu).
Tak więc grupa osób może doprowadzić do tego, że tysiące, a może i miliony ludzi staną się gorszymi, gdyż nie będą widziały w aborcji nic złego (skoro prawo na nią zezwala, to wszystko jest dobrze). Gdy sobie to uzmysłowimy, słowa Chrystusa o kamieniu młyńskim nie są już tak mocne, jak wydawały się na początku i wiemy już dlaczego lepiej by było dla tych tych ludzi), gdyby, zanim kogokolwiek zgorszą, uwiązać [im] kamień młyński u szyi i wrzucić go [ich] w morze.
Podjąłem ten, jakże aktualny temat, mimo, że słowa Chrystusa tak samo tyczą się rodziców, którzy źle wychowują swoje dzieci, nauczycieli i opiekunów, prawodawców itd. Długo można by pisać i analizować poszczególne przypadki. Jednakże sprawa: Alicja Tysiąc vs. "Gość Niedzielny" jest nie bardzo ważna i nalezy się nią zainteresować, gdyż powinna otworzyć nam oczy na to, co dzieje się z naszą cywilizacją. Dlaczego podstawowe prawo człowieka - prawo do życia, wynikające nie tyle z Dekalogu, co z prawa naturalnego, nagle przestaje być oczywistością? Dlaczego ludzie Kościoła, jako jedni z nielicznych, bronią tego prawa i to jeszcze pod zarzutami, że narzucają innym swoją ideologię? Najprościej mówiąc - dlaczego prawa oczywiste przestają być oczywiste?
Dr Bernard Nathanson od 1968 r. stał na czele National Association for the Repeal of the Abortion Laws (NARAL), głównej organizacji, która przyczyniła się do zalegalizowania aborcji w USA. Gdy później przeszedł na drugą stronę i dołączył do ruchu antyaborcyjnego przyznawał, że w działaniach na rzecz legalizacji aborcji sięgano po taktykę samonapędzającego się kłamstwa podając fałszywe dane dotyczące podziemia aborcyjnego. Jak sam mawiał, był wówczas pojętnym uczniem doktora Goebbelsa, który twierdził, że kłamstwo powtarzane tysiąc razy za tysiąc pierwszym razem staje się prawdą.
Kłamstwo, kłamstwo i jeszcze raz kłamstwo stosowane jest po to, by przemycić do ludzkich serc zło i uczynić nas gorszymi. Nie ma co się czarować, prędzej czy później wszyscy (nawet ci, którzy dziś twierdzą, że ich to nie dotyczy) będą musieli opowiedzieć się jasno, po której są stronie. Dla nas, wierzących, nie ma w tym względzie wątpliwości i znamy nasze stanowisko. Należy jednak do nas nie tylko znać to stanowisko, ale także je zająć i podjąć konkretne działania poczynając od modlitwy. Tutaj doszedłem do celu moich rozważań - podjąłem bowiem ten temat, by skłonić każdego z moich (nielicznych) czytelników do refleksji, która poprowadzi ku Prawdzie i wzbudzi w sercu wolę podjęcia konkretnych działań. Słowa Chrystusa o kamieniu młyńskim miały wstrząsnąć słuchaczami - niech i nas dziś poruszą.

poniedziałek, 21 września 2009

Subito!


W tamtej chwili odczułem silne pragnienie, by nie oszukiwać już więcej nikogo i starałem się jak gdyby wyzwolić z mojego zawodu, aby całym sercem służyć Panu. Kiedy Jezus wypowiedział słowo, które mnie wezwało, poczułem palący ogień w środku. Jego mowa była tak piękna, że nie myślałem już o bogactwie, wydało mi się ono słomą.



Św. Brygida Szwedzka, patronka Europy, w swoich mistycznych widzeniach przeżywała sceny ewangeliczne. W jednej z nich zobaczyła powołanie Mateusza celnika, którego święto obchodzimy dziś w Kościele Katolickim. Słowa, od których zacząłem, to słowa apostoła, którymi opisał św. Brygidzie swoje nawrócenie.
Gdy wczoraj czytałem ewangelię na dzień dzisiejszy, pomyślałem od razu o kazaniu, które wygłosiłem onegdaj w Strzelcach Opolskich i o obrazie Caravaggia "Powołanie Mateusza". Ale trudno na bloga kopiować kazanie, które już się głosiło. O czym więc pisać? O czym rozmyślać, jaki podjąć temat? Z pomocą przyszedł mi don. Vittorio, nasz proboszcz.
Jest tutaj (we Włoszech) zwyczaj, że na koniec Mszy świętej kieruje się do wiernych słowa podsumowujące liturgię i wiążące się z rozesłaniem. Tak było i dziś, kiedy don. Vittorio pouczył (nie)licznie zgromadzonych wiernych, że powołanie Mateusza przypomina nam, iż mamy działać subito, subito, subito (na razie nie będę wyjaśniał, co to znaczy, a pamiętający pogrzeb Jana Pawła II zwanego Naszym papieżem i tak dobrze kojarzą ten wyraz).
Zacznę (bez sensu jest tu słowo "zacznę", bo już dawno zacząłem, ale język potoczny jest nielogiczny więc niech tak zostanie) od obrazu Caravaggia. Nie będę się rozwodził nad wszystkimi szczegółami, zwrócę tylko uwagę na te, które są ważne dla mnie. By rozważanie miało sensowny układ posłużę się, jeszcze bardziej nielogiczną niż moje "zacznę", punktacją, do której zwykł się uciekać jeden z moich seminaryjnych wykładowców - i tak:
Pierwsze primo:
Obraz ma bardzo wymowny tytuł: "Powołanie Mateusza". Niby nic nadzwyczajnego w tym tytule nie ma, a jednak. Ewangelista Mateusz tak rozpoczyna opis swego powołania (Mt 9,9-13): Gdy Jezus wychodził z Kafarnaum ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz, i rzekł do niego: "Pójdź za Mną". On wstał i poszedł za Nim. (Zauważcie, że Mateusz pisze tu o sobie - interesująca jest, spotykana dziś nad wyraz rzadko, powściągliwość) Dwa zdania, a tylko pierwsze z nich, a konkretnie ostatnie wyrazy tego zdania, to obraz Caravaggia. Chrystus, dosłownie, wstąpił do komory celnej po(!) Mateusza. Wskazuje na niego ręką, obok ten gest nieśmiało powtarza św. Piotr. Mateusz, jakby z niedowierzaniem, że chodzi właśnie o niego, wskazuje na siebie palcem: O mnie chodzi? Mimo tej wątpliwości już podjął decyzję, że wyjdzie, jego nawrócenie już się dokonało - skąd to wiemy? Popatrzcie - okno, w którym zamiast szyb jest naciągnięta cienka skóra, mamy przed sobą, a światło pada od prawej, sponad Chrystusa. Jest to światło Wielkiej Bożej Łaski - Łaski Nawrócenia. Więc tytuł "Powołanie Mateusza" jest tutaj adekwatny w całej swej czasoprzestrzennej rozciągliwości (zawsze chciałem coś takiego napisać :P).
Drugie primo:
Napisałem, że Chrystus wstąpił po Mateusza - tak, na obrazie jest akcja. Przyjrzyjcie się dokładnie. Prawa stopa Chrystusa już jest odwrócona w naszym kierunku i zaraz Zbawiciel wyjdzie z komory celnej. Mateusz nie miał czasu do namysłu - teraz albo nigdy.
Trzecie primo:
Dwóch kompanów Mateusza, nadal liczy pieniądze i jestem przekonany, że za chwilę, gdy Chrystus wyjdzie i ktoś się ich zapyta: Był tu ktoś przed momentem? odpowiedzą: Nie, nie zauważyliśmy nikogo.
Tak "szybkie" powołanie Mateusza i jego natychmiastowa reakcja (opisy powołania innych apostołów często odbywają się w atmosferze podobnej spontaniczności) są piękną nauką dla nas i do tego właśnie nawiązał dziś don. Vittorio wypowiadając: "subito" czyli "natychmiast". Natychmiastowe nawrócenie Mateusza, podjęcie Chrystusowego Pójdź za mną bez zbędnych (żadnych) pytań mocno kontrastuje z postępowaniem ludzi nam współczesnych, co włos dzielą na czworo rozpatrując wszystkie za i przeciw, dyskutując z Bogiem i Kościołem, doszukując się ukrytych, złych intencji w tym, co dobre i dobra (myląc je z korzyścią) w tym, co złe i grzeszne. W ten sposób Prawda, Którą głosimy jako ludzie wierzący, a Którą jest Sam Bóg, zostaje rozmyta i tonie w morzu poglądów ludzi, którym demokratyczne: Większość ma rację, większość ma prawdę totalnie przewróciło w głowach i sercach, a teraz oni przewracają innym, tym, którzy jeszcze wierzą, że istnieje Prawda, wierzą w Boga i wierzą, ufają Bogu podejmując wszystko, czego od nich wymaga - od nas wymaga. Bóg, który nas wzywa, żąda od nas natychmiastowej reakcji. Nie mów: Muszę to przemyśleć. Może jutro się nawrócę i pójdę do spowiedzi. Nieraz (ale nie za często) zdarzało mi się, że do spowiedzi przychodził człowiek, który nie spowiadał się wiele lat. Gdy pytałem, dlaczego przyszedł, czasem otrzymywałem odpowiedź w stylu: Nie wiem proszę księdza. Po prostu coś mnie tchnęło. Wiedziałem, że powinienem iść do spowiedzi, nawrócić się, wzmocnić swoją wiarę, poukładać wszystko i oto jestem. Wtedy wiedziałem, że dłoń, która na obrazie Caravaggia wskazuje na Mateusza, dziś wskazała na tego konkretnego człowieka, a on nie był jak zapatrzeni w monety towarzysze Mateusza, zauważył Chrystusa, usłyszał Jego głos i podjął decyzję "subito" - "natychmiast".
Podjąć NATYCHMIAST decyzję, w wyniku której odrzucę zło i wybiorę dobro - hmmm...
... i już za późno.

PS.: Z powodu błędów z kodowaniem HTML, które przełożyło się na niemożność odczytania tego posta w niektórych przeglądarkach, publikuję dziś wersje poprawioną.

poniedziałek, 14 września 2009

Wokół postu jeszcze

Pojawił się głos a propos postu Reparacja fundamentu czy nie można wyznaczyć sobie dnia postu. Dlaczego wszyscy poszczą w piątek i powinni pościć w piątek. W sumie odpowiedź padła w ww. rozważaniu. Przypomnę jeszcze raz słowa Kodeksu Prawa Kanonicznego (KPK):
Wszyscy wierni, każdy na swój sposób obowiązani są na podstawie prawa Bożego czynić pokutę. Żeby jednak wszyscy przez jakieś wspólne zachowanie pokuty złączyli się między sobą, zostają nakazane dni pokuty, w które wierni powinni modlić się w sposób szczególny, wykonywać uczynki pobożności i miłości, podejmować akty umartwienia siebie przez wierniejsze wypełnianie własnych obowiązków, zwłaszcza zaś zachować post i wstrzemięźliwość, zgodnie z postanowieniami zamieszczonych poniżej kanonów (kan. 1249)
Spotykałem się wielokrotnie z tego typu opiniami, że można sobie samemu wyznaczyć dzień postu. KPK przypomina nam jednak, że nikt w Kościele nie jest bezludną wyspą - jesteśmy wspólnotą i w ramach wspólnoty przeżywamy naszą wiarę zgromadzeni i złączeni w Imię Boże. Dlatego także post jest podejmowany we wspólnocie. Tak przeżywany staje się jeszcze bardziej wymowny, łączy nas - podejmujących wyrzeczenie, łączy nas także intencja, którą ofiarujemy. Swoją drogą z popularnego ostatnimi czasy stylu myślenia, który przekonuje, że można radzić sobie samemu w ramach Wspólnoty Kościoła wynika wiele innych błędów (których nie ustrzegli się także kapłani) wpływających negatywnie na przeżywanie wiary i rozumienie Kościoła, ale o tym może kiedy indziej.
Warto częściej zaglądać do Katechizmu Kościoła Katolickiego czy Kodeksu Prawa Kanonicznego, one tylko wydają się być jakimiś potworami, zawiłości których nie ma szans zgłębić przeciętny Katolik. Jak jednak pokazuje powyższy cytat, nie jest to prawdą.

niedziela, 13 września 2009

Mam plan!

Trwa rok kapłaństwa, którego patronem jest św. Jan Maria Vianney, proboszcz z Ars. Gdy stykam się z postaciami takimi jak on, ze świętymi kapłanami, którzy przez całe swoje życie byli tak blisko Boga, myślę sobie: Jak by to było wspaniale, być też takim świętym kapłanem. Oczywiście sama myśl już mnie dyskwalifikuje z występowania w "dobrych zawodach", jak zmierzanie do świętości nazwał św. Paweł Apostoł, gdyż nie ma w tej myśli krzty pokory - cechy tak niezbędnej każdemu chrześcijaninowi. A jednak, musicie przyznać, gdy spotykamy się z ludźmi świętymi, albo z ludźmi, którzy żyją pośród nas i wykazują się wielką pobożnością, wiarą, zaufaniem Bogu i miłością, to odczuwamy w sercu jakiś niepokój. Nie jest to niepokój związany z lękiem. Jest on raczej związany z myślą, że mi samemu daleko jeszcze do takiego ideału. Niepokój ten nakazuje nam działać, podejmować kolejne próby nawracania się, przemieniania swojego życia. Taki niepokój musieli odczuwać także apostołowie towarzyszący Chrystusowi. On był ich Mistrzem i pragnęli być tacy jak On. Piotr wyznaje dzisiaj (Mk 8,27-35): Ty jesteś Mesjaszem. Wierzy w Chrystusa, w Jego misję z jaką przyszedł na świat, ale niestety źle sobie tą misję wyobraża, jego przewidywania i plany nijak nie pokrywają się z prawdą o roli Wcielania Syna Bożego. Gdy więc Chrystus poucza otwarcie apostołów, że będzie musiał wiele wycierpieć, że będzie odrzucony, że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie, wtedy Piotr wyraża swe niezadowolenie i zaczyna upominać Jezusa. To, co Chrystus mówi o sobie, nie przystaje do tego, co wyobrażał sobie o Mesjaszu Piotr. Wreszcie padają ostre słowa: Zejdź mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym co Boże, ale o tym co ludzkie.
Nasza częsta pomyłka - w wierze podoba się nam to, co ludzkie, co sobie zaplanujemy, czym żyje świat, co łączy się z przyjemnością, także z blichtrem i nie wymaga za wiele wysiłku. W takim rozumieniu każdy może i chce być świętym. Nasza wiara kwitnie, gdy wszystko przebiega zgodnie z planem - naszym planem oczywiście. Gdy jednak natykamy się na trudności, gdy okazuje się, że nasz plan nie pasuje do planu jaki Bóg ma wobec nas, wtedy pojawia się zniechęcenie, rezygnacja, lenistwo, a w bardziej skrajnych przypadkach oburzenie i groźby: Jak tak to ma wyglądać, to ja rezygnuję. W kościele już mnie więcej ksiądz nie zobaczy - oburzenie święte, ale tylko z nazwy. A teraz dopiero zbliżamy się do clou całej sprawy.
Istnieje pewna granica tolerancji z życiu człowieka wierzącego. Ta granica to właśnie NASZE (!) wyobrażenie o wierze i świętości. Gdy zostaje ona naruszona przez Boga, przez Kościół, gdy nagle ktoś stawia nam wymagania całkiem inne niż sobie wyobrażaliśmy, wtedy pojawia się nasz sprzeciw, rezygnacja etc. Co ciekawe, ta granica zależy od czasów, od miejsca, od kultury w których żyjemy. Im lepiej żyje się dziś Katolikowi, tym trudniej jest mu wymagać od siebie. W krajach, które metkowane są hasłami: demokracja, wolność wyznaniowa, kapitalizm, dobrobyt, wystarczy powiedzieć niektórym Katolikom: Uczęszczaj co niedzielę do Kościoła. Spowiadaj się regularnie. Módl się z rodziną i już pojawia się sprzeciw i oburzenie: Jak to? Wiara nie jest chodzeniem do kościoła, a sakramenty nie są aż tak konieczne (jeśli ktoś teraz myśli, że piszę tylko o Austrii lub Niemczech, to się myli). Są jednak na świecie Katolicy, którzy dla wiary są w stanie poświęcić w życiu bardzo wiele. Są wreszcie i ci, którzy dla wiary poświęcili wszystko.
Nie należy się spodziewać, że powiem sobie: Ja takiej granicy nie mam i ona automatycznie zniknie. Każdy z nas nosi w sobie jakieś wyobrażenie świętości, które jest niedoskonałe, bo skażone naszym ludzkim myśleniem. Nasze zadanie polega na tym, by ową granicę ciągle przesuwać, za każdym razem gdy się na nią natkniemy, gdy uświadomimy sobie, że istnieje i staje się dla nas przeszkodą w wypełnianiu Woli Bożej. Pomyłki zdarzają się każdemu, wszak błądzić jest rzeczą ludzką. Nawet św. Piotr, czy inni święci nie ustrzegli się błędów. Ważne jest jednak to, że w nich nie pozostali, ale zapierając się siebie, czyli pokonując siebie i swój egoizm, pychę, brali krzyż swój i naśladowali (szli śladami) Chrystusa.

sobota, 12 września 2009

@ jak małpa


Ten mały, tytułowy symbol (przypomnę jeśli ktoś ma krótką pamięć: @) jest o wiele bardziej ciekawy niż może się wydawać przeciętnemu klikaczowi internetowemu, z któregokolwiek kraju na świecie. Dlaczego? Ponieważ @ nazywane w języku angielskim jako "at" w innych językach doczekało się najróżniejszych i przeciekawych nazw. Najczęściej pochodzą one od tego, z czym wizualnie znak @ się kojarzy i tak:
1. w Polsce, ale także w Niemczech czy Austrii, jest to małpa - pewnie dlatego, że komuś @ skojarzył się z małpą o bardzo długim ogonie;
2. we Włoszech na @ mówi się "chiocciola" (czyt.: kioćciola) - ślimak, co kojarzy się jednoznacznie;
3. w Izraelu - dziś czekając pod muzeum w przeszło godzinnej kolejce poznaliśmy Żyda (który określał się jako niewierzący), którego dziadkowie pochodzą z Polski, on sam, gdy był mały, mieszkał z rodzicami w Moskwie, a później wyjechał z nimi do Izraela, a w Izraelu @ to precel :). Ten sam chłopak powiedział nam, jak @ nazywana jest...
4. w Rosji - pies, znowu można się doszukiwać nawiązania do ogona.
Pamiętam także, że na zajęciach z włoskiego padło kiedyś określenie "słoń", ale już nie kojarzę, którego to kraju dotyczyło.

piątek, 11 września 2009

Reparacja fundamentu


Odmawiajcie w dalszym ciągu różaniec, żeby uprosić koniec wojny. W październiku przybędzie również Pan Jezus, Matka Boża Bolesna i z góry Karmel oraz św. Józef z Dzieciątkiem. Przybędą, żeby pobłogosławić świat. Bóg jest zadowolony z waszych ofiar, ale nie chce, żebyście w łóżku miały na sobie sznur pokutny. Noście go tylko w ciągu dnia.

Czasami temat do rozważania pojawia się całkiem spontanicznie. Wczoraj rozmawiałem ze znajomym księdzem, który jutro będzie głosił kazanie na tzw. "nabożeństwie fatimskim". Przesłał mi słowa, które Maryja wypowiedziała we wrześniowym objawieniu do Hiacynty, Łucji i Franciszka - od nich zacząłem. Maryja ogranicza umartwienia dzieci - sznur pokutny mogą nosić tylko w dzień. Dlaczego? Gdyż dzieci podejmowały bardzo wiele wyrzeczeń: odmawiały sobie jedzenia (którym dzieliły się z biedniejszymi) i wody, z cierpliwością znosiły obelgi i przesłuchania, nosiły sznur pokutny, wiele czasu spędzały na modlitwie, później do tego doszły choroby, które wręcz pożerały dzieci (jak choćby gruźlica Hiacyntę) - a dzieci w swojej prostocie miały wątpliwości, czy aby Bogu podobają się ich ofiary. Stąd słowa Maryi: Bóg jest zadowolony z waszych ofiar, słowa, które łączą się z troską: ale nie chce, żebyście w łóżku miały na sobie sznur pokutny - oto oblicze Boga troskliwego, który nie chciał, by dzieci - w swojej prostocie - zamęczyły się na śmierć (sznur pokutny w nocy nie pozwalał spać, łatwo sobie wyobrazić, że dzieci były wykończone).
Ofiara, jaką złożyły dzieci fatimskie niesamowicie kontrastuje z naszym współczesnym życiem. Sami mamy problemy z zachowaniem podstawowych wymagań jakie stawia nam Kościół - post, modlitwa, jałmużna. Najbardziej odczuwalną ofiarą jest chyba dla nas post. Ciało, któremu odmawia się dóbr zaczyna szybko upominać się o swoje, co jest powodem - jak by to dziś nazwano - dyskomfortu fizycznego i psychicznego. Trudno ów dyskomfort nazwać wyrzeczeniem. Dla współczesnego człowieka jest on raczej niepotrzebnym i średniowiecznym (o zgrozo!) reliktem chrześcijańskiej pobożności - reliktem, który nijak nie przystaje do życia nowoczesnego człowieka, zatem? Post należy odrzucić, lub traktować go przynajmniej z przymrużeniem oka, któremu to przymrużeniu towarzyszy przekonanie, że sam Bóg także postu zbyt poważnie już chyba nie traktuje, więc jakoś to będzie.
Do całości trzeba dodać wydarzenie sprzed 11 lat, gdy Kongregacja Doktryny Wiary podała najnowszą, obowiązującą Katolików wersję przykazań kościelnych. W 2002 r. polscy biskupi przyjęli tę corrigende (aktualizację do Katechizmy Kościoła Katolickiego) i wprowadzili poprawioną wersję przykazań jako obowiązującą także w Polsce. Trudno jednak - z punktu widzenia duszpasterza - nie zauważyć, że z procesu zmiany przykazań w Polsce bardzo sprytnie skorzystał szatan zamiatając ogonem jak się dało. W wyniku niekompetencji (a czasem także zamierzonego działania) mediów przedostało się do światopoglądu katolików w Polsce wiele błędów, które odbijają się czkawką po dziś dzień. Większość z nich dotyczy właśnie przykazania regulującego sprawę postu. Oto najpopularniejsze błędy:
1. Post już nie obowiązuje;
2. Post obowiązuje tylko w pierwszy piątek miesiąca;
3. Post obowiązuje, ale można się bawić w piątki;
4. Co to jest post eucharystyczny (zdziwienie) etc...
Wszystkie te i podobne im błędy zostały wzmocnione narastającą sekularyzacją (zeświecczeniem) społeczeństwa w Polsce i zaowocowały totalnym rozluźnieniem w tej ważnej dla naszego życia duchowego dziedzinie. Mimo, że dziś wiele osób nadal spowiada się z grzechu naruszenia postu, to spowiednicy (rozmawiałem na ten temat często ze znajomymi księżmi) odnoszą wrażenie, że wyznanie tego grzechu wynika raczej z obowiązku niż z poczucia żalu (ktoś powie, że lepsze to niż całkowite zaniechanie wyznawania tego grzechu - pewnie, że lepsze, ale mnie to jakoś nie uspakaja).
Wypadałoby teraz przypomnieć nauczanie Kościoła:
4 przykazanie kościelne: Zachowywać nakazane posty i wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych, a w okresach pokuty powstrzymywać się od udziału w zabawach.
Co to jest okres pokuty? Kodeks Prawa Kanonicznego (KPK) podaje krótko:
W Kościele powszechnym dniami i okresami pokutnymi są poszczególne piątki całego roku i czas wielkiego postu. (kan. 1250)
Nie mamy problemów ze zrozumieniem co to jest post, wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych (tzw. post jakościowy) i zakaz udziału w zabawach. Problemem jest czas, kiedy post przypada - każdy piątek, a więc dla współczesnego Polaka każdy weekend (a tragedią jest gdy przypada długi weekend). Dlaczego akurat piątek i dlaczego pościmy w wyznaczony dzień, a nie wtedy, to nam odpowiada? Znowu odpowiada nam KPK:
Wszyscy wierni, każdy na swój sposób obowiązani są na podstawie prawa Bożego czynić pokutę. Żeby jednak wszyscy przez jakieś wspólne zachowanie pokuty złączyli się między sobą, zostają nakazane dni pokuty, w które wierni powinni modlić się w sposób szczególny, wykonywać uczynki pobożności i miłości, podejmować akty umartwienia siebie przez wierniejsze wypełnianie własnych obowiązków, zwłaszcza zaś zachować post i wstrzemięźliwość, zgodnie z postanowieniami zamieszczonych poniżej kanonów (kan. 1249)
Nic dodać - nic ująć.
Kończę już, gdyż post osiąga powoli rozmiar wykładu akademickiego. Zostawiam wszystkich moich czytacieli ze świętymi dziećmi z Fatimy. A jeżeli komuś przyszło na myśl, że z tym szatanem to przesadziłem, to niech sobie zada tylko jedno pytanie: Czy rzeczywiście przypadkiem, lub owocem ludzkiej autosugestii jest fakt, że kiełbasa najlepiej pachnie i smakuje w piątek?

PS.: Jeżeli masz jakieś pytania - pisz w komentarzu.

sobota, 5 września 2009

Rzecz, bądź co bądź, nie o zadzieraniu nosa lecz...


...lecz zapewne gdy przeczytasz poniższy wpis , pomyślisz sobie: No to rzeczywiście wymyślił - po prostu odkrył Amerykę. Tak, gdyż zamierzam dziś rozważać sprawę prostą i oczywistą, ale zacznijmy od początku.
Nic z dzieł architektury nie wzbudza we mnie takiego zachwytu i szacunku jak "wertykalizm niemiecki" (i tu od razu śpieszę na odsiecz złośliwcom -  nie dlatego, że jest niemiecki). Co to jest w ogóle? Ogólnie rzecz ujmując wertykalizm, to cecha gotyckiej architektury sakralnej, gdzie przeważają linie pionowe (stąd nazwa)- przykład: katedra w Reims czy w Kolonii (odsyłam do zdjęć lub wspomnień). Dlaczego niemiecki? Gdyż w Niemczech strzeliste kształty osiągnęły apogeum i sięgnęły szczytów wysokości - wieża katedry w Ulm ma 161 metrów wysokości i jest najwyższą na świecie wieżą kościelną. Nie jest jednak przysadzista, ciężka, nie przytłacza swym ogromem - wręcz przeciwnie, jest lekka, ażurowa i pełna detali, wręcz można by powiedzieć, koronkowa (wybaczcie moje zachwyty). Także wnętrze katedr gotyckich wypełnione jest strzelistymi liniami, sklepienie wydaje się niezmiernie odległe, a wszystko łączy się w harmonijną całość. Po co to wszystko? Tu objawia się mądrość uduchowionego średniowiecza (chociaż większość tych konstrukcji ukończona jest już po nim) - katedry średniowiecza wskazywały wszystkim właściwy kierunek - niebo. Jest niemożliwe, by podchodząc do którejkolwiek z tych wspaniałych budowli, nie podnieść oczu ku niebu i tak ludziska zadzierają te głowy od wielu wieków.
Chrystus także patrzy w niebo, gdy otwiera uszy i rozwiązuje język głuchoniememu (Mk 7, 31-37). a spojrzawszy w niebo westchnął i rzekł do niego: Effatha. Chrystus wiele razy spoglądał w niebo - przy rozmnożeniu chleba, na ostatniej wieczerzy, w ogrodzie oliwnym - zawsze, gdy chciał podkreślić, że to, czego dokonuje, dokonuje tak naprawdę mocą Bożą i z Bożej Woli. To spojrzenie przypominało otaczającym Go uczniom i słuchaczom, skąd pochodzi Jego siła, Czyją mocą działa. Dziś ten gest zachował się w Liturgii Eucharystii w I Modlitwie eucharystycznej tzw. Kanonie Rzymskim (niestety jest ona odmawiana przez kapłanów bardzo rzadko) i jego znaczenie jest wciąż takie samo - podnosząc oczy ku niebu kapłan uzmysławia nam, czyją mocą chleb i wino stają się Ciałem i Krwią Chrystusa.
A my żyjemy dziś w systemie nazywanym przez moich kolegów: "Ja siama!". Całe życie chcemy podporządkować sobie - uczymy się, pracujemy, cieszymy się ze swych osiągnięć. Nawet na polu wiary egoizm daje się we znaki np.: gdy nadchodzi post i mówię sobie: "JA się nawrócę! JA będę pościł! JA rzucę papierosy! JA będę się więcej modlił!" etc. I dopiero gdy komentarzem muzycznym do naszej codzienności są słowa: Znowu w życiu mi nie wyszło - dopiero wtedy przypominamy sobie, że istnieje Bóg, no bo przecież trzeba zwalić na kogoś nasze niepowodzenia, kolejną porażkę w pracy, w szkole, wśród znajomych, klęskę poniesioną na polu wiary itd. Bóg tak chciał, proszę księdza - acha, akurat...
Błąd podstawowy? Za późno patrzeć w niebo, gdy mi się świat na głowę wali - w niebo trzeba patrzeć tak jak Chrystusa -  zanim przystąpię do jakiegokolwiek działania, a co za tym idzie, w niebo powinienem spoglądać każdego dnia i to zaraz po tym jak się obudzę - tym gestem jest poranna modlitwa. Spoglądamy zaś w niebo o poranku nie po to, by pomachać Panu Jezusowi i iść swoją drogą, ale po to, by nasze spojrzenie było w nim utkwione przez cały dzień - byśmy mieli świadomość, że wszystko co czynimy, czynimy na chwałę Bożą pomni słów świętego Pawła: czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie (1 Kor 10,31). O tym właśnie przypominają wszystkim po dzień dzisiejszy strzeliste wieże, wieżyczki, sklepienia, filary i witraże gotyckich katedr. Chrześcijanin to człowiek wpatrzony w niebo - każdego dnia.
Rzekłem: W połowie dni moich *
odejść muszę.
W bramach Otchłani mnie opuści *
lat moich reszta.
Mówiłem: Nie ujrzę już Boga *
na ziemi żyjących,
Nie zobaczę już nikogo *
spośród mieszkańców tego świata.
Rozbiorą moje mieszkanie i przeniosą ode mnie *
jak namiot pasterski.
Jak tkacz zwinąłem me życie, a Pan jego nić przeciął. *
Od świtu do nocy kres mi położysz.
Krzyczę do rana. *
On jak lew miażdży wszystkie me kości.
Kwilę jak pisklę jaskółcze, *
wzdycham jak gołębica.
Zmęczone są me oczy od patrzenia w górę; *
Panie, stań przy mnie, bo jestem w ucisku.
I oto ustrzegłeś moją duszę *
od czeluści zagłady,
Gdyż odrzuciłeś za siebie *
wszystkie moje grzechy.
Ojciec głosi dzieciom wierność Twoją. *
Pan mi przychodzi z pomocą.
Więc grać Mu będziemy pieśni na strunach przez wszystkie dni naszego życia *
w świątyni Pańskiej.
Iz 38, 10-14.17.19b-20