niedziela, 13 września 2009

Mam plan!

Trwa rok kapłaństwa, którego patronem jest św. Jan Maria Vianney, proboszcz z Ars. Gdy stykam się z postaciami takimi jak on, ze świętymi kapłanami, którzy przez całe swoje życie byli tak blisko Boga, myślę sobie: Jak by to było wspaniale, być też takim świętym kapłanem. Oczywiście sama myśl już mnie dyskwalifikuje z występowania w "dobrych zawodach", jak zmierzanie do świętości nazwał św. Paweł Apostoł, gdyż nie ma w tej myśli krzty pokory - cechy tak niezbędnej każdemu chrześcijaninowi. A jednak, musicie przyznać, gdy spotykamy się z ludźmi świętymi, albo z ludźmi, którzy żyją pośród nas i wykazują się wielką pobożnością, wiarą, zaufaniem Bogu i miłością, to odczuwamy w sercu jakiś niepokój. Nie jest to niepokój związany z lękiem. Jest on raczej związany z myślą, że mi samemu daleko jeszcze do takiego ideału. Niepokój ten nakazuje nam działać, podejmować kolejne próby nawracania się, przemieniania swojego życia. Taki niepokój musieli odczuwać także apostołowie towarzyszący Chrystusowi. On był ich Mistrzem i pragnęli być tacy jak On. Piotr wyznaje dzisiaj (Mk 8,27-35): Ty jesteś Mesjaszem. Wierzy w Chrystusa, w Jego misję z jaką przyszedł na świat, ale niestety źle sobie tą misję wyobraża, jego przewidywania i plany nijak nie pokrywają się z prawdą o roli Wcielania Syna Bożego. Gdy więc Chrystus poucza otwarcie apostołów, że będzie musiał wiele wycierpieć, że będzie odrzucony, że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie, wtedy Piotr wyraża swe niezadowolenie i zaczyna upominać Jezusa. To, co Chrystus mówi o sobie, nie przystaje do tego, co wyobrażał sobie o Mesjaszu Piotr. Wreszcie padają ostre słowa: Zejdź mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym co Boże, ale o tym co ludzkie.
Nasza częsta pomyłka - w wierze podoba się nam to, co ludzkie, co sobie zaplanujemy, czym żyje świat, co łączy się z przyjemnością, także z blichtrem i nie wymaga za wiele wysiłku. W takim rozumieniu każdy może i chce być świętym. Nasza wiara kwitnie, gdy wszystko przebiega zgodnie z planem - naszym planem oczywiście. Gdy jednak natykamy się na trudności, gdy okazuje się, że nasz plan nie pasuje do planu jaki Bóg ma wobec nas, wtedy pojawia się zniechęcenie, rezygnacja, lenistwo, a w bardziej skrajnych przypadkach oburzenie i groźby: Jak tak to ma wyglądać, to ja rezygnuję. W kościele już mnie więcej ksiądz nie zobaczy - oburzenie święte, ale tylko z nazwy. A teraz dopiero zbliżamy się do clou całej sprawy.
Istnieje pewna granica tolerancji z życiu człowieka wierzącego. Ta granica to właśnie NASZE (!) wyobrażenie o wierze i świętości. Gdy zostaje ona naruszona przez Boga, przez Kościół, gdy nagle ktoś stawia nam wymagania całkiem inne niż sobie wyobrażaliśmy, wtedy pojawia się nasz sprzeciw, rezygnacja etc. Co ciekawe, ta granica zależy od czasów, od miejsca, od kultury w których żyjemy. Im lepiej żyje się dziś Katolikowi, tym trudniej jest mu wymagać od siebie. W krajach, które metkowane są hasłami: demokracja, wolność wyznaniowa, kapitalizm, dobrobyt, wystarczy powiedzieć niektórym Katolikom: Uczęszczaj co niedzielę do Kościoła. Spowiadaj się regularnie. Módl się z rodziną i już pojawia się sprzeciw i oburzenie: Jak to? Wiara nie jest chodzeniem do kościoła, a sakramenty nie są aż tak konieczne (jeśli ktoś teraz myśli, że piszę tylko o Austrii lub Niemczech, to się myli). Są jednak na świecie Katolicy, którzy dla wiary są w stanie poświęcić w życiu bardzo wiele. Są wreszcie i ci, którzy dla wiary poświęcili wszystko.
Nie należy się spodziewać, że powiem sobie: Ja takiej granicy nie mam i ona automatycznie zniknie. Każdy z nas nosi w sobie jakieś wyobrażenie świętości, które jest niedoskonałe, bo skażone naszym ludzkim myśleniem. Nasze zadanie polega na tym, by ową granicę ciągle przesuwać, za każdym razem gdy się na nią natkniemy, gdy uświadomimy sobie, że istnieje i staje się dla nas przeszkodą w wypełnianiu Woli Bożej. Pomyłki zdarzają się każdemu, wszak błądzić jest rzeczą ludzką. Nawet św. Piotr, czy inni święci nie ustrzegli się błędów. Ważne jest jednak to, że w nich nie pozostali, ale zapierając się siebie, czyli pokonując siebie i swój egoizm, pychę, brali krzyż swój i naśladowali (szli śladami) Chrystusa.

1 komentarz:

  1. Dzięki za słowa pokrzepienia - zwłaszcza te o potrzebie przesuwania granic.

    OdpowiedzUsuń