sobota, 11 maja 2013

Wokół teraźniejszości

     Moi znajomi prowadzili kiedyś lokal gastronomiczny. Zaczynali od budki, potem wybudowali coś większego i oczywiście potrzebny był im ktoś do pomocy. Niby przy naszym bezrobociu znalezienie pracownika nie powinno być problemem... niby... Okazało się to bardzo trudnym zadaniem. Po kilku tygodniach poszukiwań znajoma była już załamana poziomem potencjalnych pracowników. Dziwiła się przede wszystkim jednemu - otóż zdecydowana większość przychodzących nie pytała co ma robić, gdzie konkretnie pracować, jakie będą ich obowiązki, natomiast pierwsze pytania były o zarobek lub/i dotyczyły ewentualnych zastrzeżeń w stylu: tego nie będę robić, a wtedy muszę wychodzić wcześniej, itp. Właścicielka lokalu zastanawiała się jak to możliwe, że ludzi nie interesuje praca, obowiązki, tylko przywileje i nagrody, w tym przypadku wynagrodzenie.
Nihil novi sub sole.
     Gdy w dzisiejszym pierwszym czytaniu Pan Jezus zapowiada uczniom, że odchodzi i pośle Ducha Świętego, ci od razu pytają: "Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?". Uczniowie chcą wiedzieć, kiedy to będzie, kiedy dokona się to, na co wszyscy czekają, kiedy zajaśnieje Królestwo Boże, ale Nauczyciel szybko studzi ich zapał: "Nie wasza to rzecz znać czas i chwile, które ojciec ustalił swoją władzą". Tak więc uczniowie niecierpliwie wyglądają nagrody, a zamiast nagrody otrzymują dalsze wskazania: "gdy Duch Święty zstąpi na Was, otrzymacie jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi". Po tych słowach odszedł.
     Człowiek jest wciąż ten sam, od tysięcy lat. Pan Jezus uczniom, którzy pytają o nagrodę, mówi o obowiązkach. Musiało z nich w tym momencie nieźle zejść powietrze - oni pytają o to, czy nastanie teraz Boże Królestwo, a Pan Jezus mówi im: to nie wasza sprawa? (bo jak inaczej zinterpretować słowa: "nie wasza to rzecz"), do roboty się bierzcie, trzeba głosić Ewangelię, trzeba świadczyć swoim życiem - oto wasze zadanie na teraz.
     To takie bardzo ludzkie i przyziemne, czy ziemskie, czy - jak mawia nasz arcybiskup emeryt - uerdowione, że człowiek często zanim zacznie pracę pyta najpierw: A co ja będę z tego miał? Jak długo mam pracować i czy mogę krócej? Wybiegamy naprzód, myślimy o wypłacie, która wpłynie na konto, o chwilach wolnych, które nadejdą wraz z urlopem, albo przynajmniej wraz z weekendem. Cały tydzień pojawiają się na stronach internetowych obrazki mówiące o poniedziałkowej depresji i piątkowej euforii - jeśli wiecie co mam na myśli - a tydzień? Ucieka! Ucieka to, co najważniejsze, nasze wysiłki, praca, nauka - na tym się za bardzo nie skupiamy, przynajmniej nie ponad konieczność.
Wszędzie można być świadkiem :)
     Tak też można przeżywać wiarę próbując przewidzieć nadejście Pana Jezusa - ile to końców świata ostatnio przeżyliśmy?! Niby nikt się tym nie przejmuje, ale dziwnym trafem wszyscy są na bieżąco :) Jak to możliwe? Tymczasem ucieka nam dziś, ucieka teraźniejszość. Pan Jezus zwraca uwagę uczniów na to, by nie myśleli o tym kiedy nadejdzie Jego Królestwo, ale by myśleli o przygotowaniu siebie i innych na nastanie owego Królestwa. Chrystus zwraca uwagę na to, co zostało do zrobienia, a do zrobienia jest jeszcze bardzo dużo, bo trzeba świadczyć o Bogu. Tutaj też Pan Jezus ucieka się do zabiegu retorycznego, by uzmysłowić uczniom zakres ich obowiązku. Mistrz nie mówi od razu: Bądźcie moimi świadkami wszędzie, ale buduje napięcie i mówi: "będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi" Tutaj pragnę przypomnieć czytelnikowi, że Piotr w tym momencie nie mógł chwycić za komórkę by zabukować sobie bilet do Boliwii :) - łatwo wyobrazić sobie, jakie to musiało wywrzeć wrażenie na Apostołach. Być świadkiem Chrystusa aż po krańce ziemi, to nie lada wyzwanie.
     Także my nie jesteśmy na ziemi po to, żeby usiąść, założyć ręce i czekać na nadejście Bożego Królestwa. Nie jesteśmy tutaj przypadkiem. Pan Bóg ma dla nas konkretne zadanie - świadczyć o nim, aż po krańce ziemi. To nie oznacza, że mamy wszyscy wyjechać na misje, oznacza to raczej, że mamy być świadkami Bożymi zawsze i wszędzie nie pytając o wynagrodzenie, o to co będzie, bo przecież my dobrze wiemy, co będzie naszą nagrodą (lub karą) nie wiemy tylko kiedy. Nie nasza to jednak rzecz wiedzieć kiedy; do nas należy wypełniać posłannictwo, do którego wybrał, przeznaczył i umacnia nas darami Ducha Świętego Bóg Ojciec.
     Ktoś powie: A jednak pracownik - czy pyta, czy nie - w końcu, jeżeli ma uczciwego pracodawcę, otrzymuje swoją zapłatę. Odpowiem: A jakże!