poniedziałek, 30 sierpnia 2010

O tych, których do studia się nie zaprasza

Kilka już razy pisałem na moim blogu o tym, że dziś często ponad prawdę stawia się własne poglądy – oto wracam po raz kolejny do tej myśli, ale jakby z innej strony ją kąsając.
W dzisiejszym (wczorajszym) drugim czytaniu (Hbr 12,18-19.22-24a) autor listu do Hebrajczyków obala błędne rozumienie Kościoła.

Ze szkolnej ławy:
- A to jest Kościół czy kościół?
- Eeeeee... Yyyyyyyyyyy...
Nie przystąpiliście do dotykalnego i płonącego ognia, do mgły, do ciemności i burzy ani też do grzmiących trąb i do takiego dźwięku słów, iż wszyscy, którzy go słyszeli, prosili, aby do nich nie mówił.

Czy i dziś nie przydałby się taki list do nie wiem kogo: Polaków, Europejczyków, tych co zwą się Katolikami? (toć to oczywiście takie pytanie retoryczne bardziej jest) Także dziś wiele osób boryka się ze zrozumieniem Kościoła. Jest jednak coś, co wydaje się odróżniać nas od Hebrajczyków. Ich błędy w pojmowaniu Kościoła wydają się być niezawinione. Wszak sami często byli "niepisaci i nieczytaci", a sam Kościół – choć z Bożego punktu widzenia już gotowy – na świecie był jeszcze berbelątkiem w pieluchach. Nawet dzisiaj jest nam trudno zrozumieć istotę Kościoła, nie istnieje jego definicja, nadal posługujemy się obrazami by zbliżyć się do tego wielkiego misterium i wiemy, że Kościół to: "owczarnia", "Boża budowla", "mistyczne ciało Chrystusa" itd. Jednakże dziś, odnoszę wrażenie, niezrozumienie Kościoła nie wynika z ludzkiej niemożności, jest raczej konsekwencją świadomie dokonanego wyboru doprawionego obficie ignorancją, lenistwem, a nade wszystkim pychą.
Zarówno pierwsze czytanie jak i ewangelia traktują dziś o pysze i pokorze. Gdy wpierw czytałem drugie czytanie jakoś nie pasowało mi ono do całości. W końcu przyszła ta myśl: przecież stawianie swoich wyobrażeń i poglądów na temat Kościoła ponad usiłowanie poszukiwania prawdy czym tak naprawdę Kościół jest, to nic innego jak pycha – umieszczanie siebie po raz kolejny przed Bogiem niczym nieszczęśni pierwsi rodzice.
Skoro już jesteś w necie, a jeszcze nie wiesz o czym mówię, to przejdź na jakąkolwiek stronę z artykułem wspominającym o Kościele, a dowiesz się o czym pisze. Komentarze na temat jaki to Kościół nie jest, znajdowałem w najdziwniejszych miejscach. Czasem zaskakiwały mnie niczym dorodny grzyb znaleziony w lesie po dwóch miesiącach suszy. Pierwsze pytanie jakie się rodzi na widok takiego zjawiska brzmi: a to co to to jest i skąd się tu wzięło? Tak samo jest i z owymi nieszczęsnymi komantarzami – kiedyś się nawet denerwowałem, dziś uśmiecham się pod nosem i myślę, że jednak nadal funkcjonuje słynne przysłowie, że głupich nie sieją i nie orzą – samo to rośnie. Mój znajomy blogujący ksiądz musiał wyłączyć funkcję komentowania swego bloga, bo mu zyć trolle nie dały.
Wszystkie te komentarze ukazują pewna ogólną tendencję, którą ująć należałoby tytułem: znawców Kościoła nam nie brakuje. Ktoś powie, że to przez internet i jego anonimowość każdy może pisać, co mu ślina na język przyniesie. Otóż nie, niestety nie. Wszystkie media pełne są znawców Kościoła od pana Zbyszka, który w porannym programie miedzy kawą i herbatą, deklarując się wierzącym ale niepraktykującym, snuje opowieści o tym wobec jakich to problemów staje dziś Kościół, aż po wydających kolejne, pełne frustracji książki byłych księży, którzy nagle stali się znawcami zagadnienia chociażby celibatu. To wszystko zaś ma jeden wspólny mianownik, którym jest pycha.
Co można zrobić? Syracydes przestrzega nas w pierwszym czytaniu (Syr 3,17-18.20.28-29), że niewiele:

Na chorobę pyszałka nie ma lekarstwa, albowiem nasienie zła w nim zapuściło korzenie.

Słowa te wydają się być zbyt ostre, ostateczne, nie dające możliwości i nadziei – a jednak. Wystarczy trochę pomyśleć, no bo kto jest w stanie przekonać pyszałka, że jest pyszny? Kto komentując komentarze „znawcy Kościoła” jest w stanie doprowadzić do tego, ze w końcu on napisze: rzeczywiście masz rację? Nie spotkałem takiego.
No ale zostajemy jeszcze my, którzy w sercu nosimy szczerą wolę poznania Kościoła a w ten sposób poznanie tez swego miejsca w jego wspólnocie. Przecież nikt z nas z momentem chrztu nie stał się automatycznie profesorem eklezjologii – czyż nie?
Racja. Mamy jednak mnóstwo możliwości by lepiej zgłębiać tajemnicę Kościoła. Chociażby dzisiaj wystarczy się zatrzymać nad druga częścią fragmentu z listu do Hebrajczyków:
Wy natomiast przystąpiliście do góry Syjon, do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie, do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach, do Boga, który sądzi wszystkich, do duchów sprawiedliwych, które już doszły do celu, do Pośrednika Nowego Testamentu - Jezusa.

Ba! Wystarczy wybrać jedną frazę, by zgłębiając jej sens zrozumieć lepiej czym, a może raczej, jak mówi patriarcha Wenecji, Kim jest Kościół. A więc jest „miastem Boga żyjącego” – „miastem”, a więc nie jestem sam, miasta nie buduje się dla jednej osoby, „Boga żyjącego” – nie z kamienia czy drewna, jakiegoś ołowianego chopka, ale kogoś, Kto Żyje! Jego jest to miasto, a więc i ja, bo ja w tym mieście jestem, jestem jego obywatelem, ja jestem w Kościele i Kościołem, jego częścią itd. Czy to nie piękne? Czy nie lepsze od szczekania wielu, którzy mienią się znawcami Kościoła? Ale punktem wyjścia jest jedno głębokie, pokorne przekonanie: Nie wiem jeszcze zbyt wiele o Kościele, ale ufam, że on sam pomoże mi ten stan rzeczy zmienić.

1 komentarz: