niedziela, 8 sierpnia 2010

A w sumie, to po co?

Brać urlop z powodu pielgrzymki?
Wielu tak robi i wielu nie mieści się to w głowie.
     Każdy nasz czyn poprzedzony jest motywacją. Może być ona zupełnie prymitywna – czasem trzeba się wziąć do roboty, żeby po prostu przeżyć do jutra. Dla innych będzie prymitywna w inny sposób, czyli wypływająca z egoizmu, samolubna, hołdująca ślepo popędom i zachciankom. Cokolwiek właśnie robisz, a właśnie czytasz ten post, robisz to, bo to lubisz, bo chcesz, bo nie masz nic innego do roboty. Szkoła, praca, hobby, zainteresowania, realizowanie i rozwijanie talentów, rodzenie i wychowywanie dzieci, szydełkowanie i dłubanie w nosie – wszystko ma swoje „bo”, swoją przyczynę, motywy niezależnie od tego czy jest to dobre czy złe, bo nawet złodziej napadający babcię na chodniku czymś się kieruje.
     Gdy klękasz do modlitwy, wchodzisz do kościoła też nie dzieje się to przypadkiem: Och proszę księdza szłam właśnie do fryzjerki i nie wiem jak, ale znalazłam się w ławce w kościele – to się nie zdarza. Jeżeli zrobilibyśmy sondaż wśród wychodzących ze Mszy Świętej niedzielnej, dlaczego w niej uczestniczyli, to pewnie usłyszelibyśmy jak to ludzie chcą się modlić, przybliżyć do Boga, zawierzać mu siebie, rodzinę, chorą matkę czy przyjaciela.
     Pośród wszystkich tych motywów zniknął nam z oczu, jak się wydaje, jeden, ale najważniejszy – nasza wiara. Kto karmi dzieci ze względu na Królestwo Niebieskie i chodzi do pracy aby wspierając finansowo swoją rodzinę i zapewniając jej godny byt i rozwój zapracować też na wieczną nagrodę przyobiecaną nam w niebie? Oczywiście byłoby czymś co najmniej dziwnym, gdyby rano mąż mówił do żony: Kochana wychodzę do pracy, bo tak nam nakazuje nasza wiara i przykazanie miłości bliźniego, a ona by odpowiadała: Idź i nie zapomnij śniadania, które ci przygotowałam bacząc na słowa Pisma, że ktokolwiek poda kubek wody temu najmniejszemu… - to by było niedorzeczne. Jednak czym innym jest pomijanie w wypowiedziach wiary, jako elementu motywującego nas do działania, a czym innym jest brak świadomości, przekonania, że przez to, co dziś zrobię mogę przymnożyć sobie skarbu w niebie, że to, co dziś zdziałam, jak postępuję, jaki jestem procentuje gdzieś tam na mojej niebieskiej lokacie i przybliża mnie do zbawienia… lub mnie od niego oddala. Wydaje się, że właśnie tej świadomości nam – jako katolikom, wierzącym – brakuje, a jest nam ona bardzo przydatna, wręcz niezbędna, oto dlaczego.
     Jeśli mielibyśmy stworzyć jakąś zasadę postępowania dla katolika, to nie musielibyśmy się wcale wysilać, gdyż sprecyzowano ich już wiele. Jedna z nich, augustyńska, głosi: Jeżeli Bóg jest w naszym życiu na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na właściwym miejscu – bardzo mi się podobają te słowa więc je powtórzę: Jeżeli Bóg jest w naszym życiu na pierwszym miejscu, wszystko inne jest na właściwym miejscu. Bóg, wiara, zbawienie powinny być dla nas zawsze pierwszym motywem postępowania i są jednocześnie doskonałym probierzem naszego postępowania: ukierunkowują nas ku dobru i nakazują odrzucić zło. Prosty przykład: jeżeli mam okazje się wzbogacić w nieuczciwy sposób, krzywdząc przy okazji innych, wręcz ich okradając, to nie będę mógł później powiedzieć, że zrobiłem tak, bo wiara mi nakazuje (nie piszę tu o patologiach - jak wiemy, psychopata wszystko wytłumaczy sobie wiarą). Tutaj pojawia się największa trudność, jaka wiąże się z postępowaniem w zgodzie z prawym sumieniem, w zgodzie z wiarą – kto w życiu wybiera Boga czasem musi odrzucić bogactwo materialne, tego się boimy, boimy się, że nam nie starczy, że nas wyśmieją, uznają za świętoszków, boimy się, że mogliśmy żyć lepiej, a straciliśmy szansę przez jakieś tam przykazania.
     Chrystus dziś mówi: Nie bój się mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo. (Łk 12, 32). Nam słabym tak trudno jest uwierzyć, że jest coś o wiele cenniejszego od domu, auta i konta w szwajcarskim banku. Dopiero gdy raz, drugi trzeci zdobywamy się na odwagę graniczącą nieraz z szaleństwem, a w ludzkim oczach z głupotą i poświęcamy dobra materialne wybierając te duchowe, wybierając Boga i jego drogę, dopiero wtedy jesteśmy w stanie zauważyć jak wielkim skarbem są wiara i zbawienie.
     Nie jest też tak, że nasz skarb gromadzony w niebie jest oderwany od tego świata, wręcz przeciwnie. Ci, którzy są bogaci przed Bogiem korzystają z tego bogactwa tu na ziemi. Pochodzę z tzw. Śląska Opolskiego – tysiące rodzin mamy tu rozłączonych, gdyż mąż, a coraz częściej żona, pracują na zachodzie i tak od lat. Najpierw jechali, by mieć trochę lepiej i tak już zostało, bo przecież wciąż można mieć lepiej i tak ona tam, on tu czy odwrotnie i rodziny się rozpadają. Przypominają mi się słowa proboszcza z filmu "U Pana Boga za miedzą": A było to za chlebem wyjeżdżać?! Myśmy zostali i jakoś nikt z głodu nie umarł! Jednak coraz częściej spotyka się małżeństwa i to młode małżeństwa gdzie żona mówi: Mąż wrócił proszę księdza, bo tak nie można żyć. Nie mamy się tak dobrze jak wcześniej bo tutaj zarabia mniej, ale rodzina jest ważniejsza. Czy to nie jest wspaniały przykład na to, że można dla drugiego człowieka poświęcić pieniądze i nowe okna w domu? Znowu, żaden z nich nie powie, że zrobił to ze względu na wiarę, na Boga, może nawet taka myśl nie przemknęła im przez głowę – a szkoda. Może sobie uświadomią, że w ten sposób pomnożyli swój skarb w niebie - to zawsze jest dla nas źródłem siły i radości z wiary i pomaga wyzbyć się zbędnych lęków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz