niedziela, 15 sierpnia 2010

Podążając za (nie?)doścignionym

     Gdy tak ostatnio siedziałem sobie w kościele pw. Santa Maria delle Valle, spowiadając na krześle tuż obok konfesjonału, który już jednakowoż wyszedł z użytku, więc gdy tak siedziałem i patrzyłem na figurę Maryi Wniebowziętej, która na czas swojej uroczystości zmieniła miejsce pobytu z ołtarza bocznego na główny, no więc gdy tak siedziałem przyszło mi do głowy, że naprawdę nie jest łatwo być Maryją, Matką Bożą, ba! – Najświętszą Matką Boga – w dzisiejszych czasach. Funkcja (mówiąc brzydko) Matki Bożej stała się nawet przykra. Cały Kościół wychwala Maryję i zanosi do niej prośby. Pieśni z Matką Bożą jest w „Drodze do nieba” (nasz diecezjalny modlitewnik) co najmniej ze 150, a może i więcej. Różaniec odmawia się chyba w każdym kościele parafialnym przynajmniej kilka razy w tygodniu. Słynne są litanie, godzinki, obchody Dróżek Maryjnych na Górze św. Anny i wiele, wiele modlitw. Dodajmy do tego bractwa, marianki, bielanki (w Głuchołazach byli ojcowie marianie i żeby marianki nie były kojarzone z nimi, to nazwali je Bielanki), liczne zakony, noszone medaliki i szkaplerze i różne inne formy pobożności Maryjnej. Co jest niewdzięcznego w całej tej sytuacji – relacja wiernych z Maryją jest niejednokrotnie baaaardzo jednostronna. Wydajemy się być jak to małe cyganiątko (nie dbam, jak widać, o poprawność polityczna), które podbiega i mówi: Pani! (z akcentem na „iiiiiii”) Daj! Czasem nawet takie małe dzieci mówią, żeby się jakoś przypodobać: Ale pani ładna! albo Pani taka dobra, taka dobra, a my głodni, dzieci... – wypisz wymaluj pobożność maryjna wielu wiernych (nie mam intencji naśmiewać się tutaj z biedy Romów, raczej chodzi o to by pośmiać się trochę złośliwie z nas) .
     Co nam przeszkadza przybliżyć się bardziej do Maryi, sprawić, by nasze nabożeństwo do Niej miało wpływ na nasze życie? Myślę, że jedną z przyczyn jest fakt, że Ona sama wydaje się być bardzo niedoścignionym wzorem, ale nie takim, o którym mówi się: Ja jednak spróbuję go dosięgnąć, bo jest dla mnie wyzwaniem. Odnoszę raczej wrażenie, że funkcjonuje wśród nas ciche przekonanie, że Maryja wszystko dostała w życiu od Boga jak na tacy – no przecież została wybrana przez niego, zachowana od grzechu pierworodnego więc reszta już szła gładko. Nawet jej cierpienie wobec śmierci syna nabrało za sprawą pobożności pasyjnej pewnych cech teatru, czegoś wyreżyserowanego. Tak oto Ta, która przecież jest człowiekiem, jak każdy z nas staje się jakimś Supermenem, nadczłowiekiem zdolnym udźwignąć o wiele więcej niż przeciętny śmiertelnik. A właśnie… a przeciętny śmiertelnik, ja i ty, cóż możemy? Możemy tylko patrzeć jak Maryja pokonuje kolejne trudności swego życia, no bo sami byśmy nie dali rady, to nie dla nas, my nie jesteśmy wybrani. Takie myślenie wkrada się do naszego serca gdy patrzymy na jakiegokolwiek świętego, ale Matka Boża wydaje się być tutaj wyjątkowo wyrazistym przykładem. Oczywiście nikt z nas matką boga nie zostanie, wszyscy nosimy znamię grzechu pierworodnego, to na pewno odróżnia nas od Maryi, a ja samą wyróżnia spośród wszystkich ludzi na ziemi, ale dal wielu jest to równoznaczne z faktem, że Maryja nie jest dobrym wzorem do naśladowania – poziom zbyt wyśrubowany.
     Tak oto świętość, a co za tym idzie także i życie wieczne, zbawienie stają się dla nas czymś nieosiągalnym, czymś dla wybranych, powołanych do misji specjalnej przez Pana Boga – do misji, o której my możemy tylko śnić i oglądać o niej obrazki w kościele.
     Zwróćcie jednak uwagę na hymn Magnificat, który dziś Maryja wypowiada w spotkaniu z Elżbietą. Odnajdujemy tam słowa:
Ujął się za swoim sługą, Izraelem,
pomny na swe miłosierdzie
Jak obiecał naszym ojcom,
Abrahamowi i jego potomstwu na wieki. (Łk 4,54-55)
     Jaką obietnicę otrzymał Abraham? Po pierwsze, że będzie miał liczne potomstwo, po drugie, że otrzyma ziemię. Abraham uwierzył Bogu, zostawił swoje rodzinne strony i poszedł sam nie wiedząc gdzie, prowadzony przez Boga, a więc prowadzony tylko i wyłącznie wiarą i dzięki tej wierze ziemia, która była tylko obietnicą Boga stała się ziemią konkretną – Kanaan (odsyłam do Księgi Rodzaju). Czyż nie jesteśmy potomstwem Abrahama? Nie bez przyczyny nazywa się go ojcem naszej wiary. Zresztą Maryja mówi w Magnificat: Jak obiecał naszym ojcom, Abrahamowi i jego potomstwu na wiekinaszym ojcom. Nie ma żadnej wzmianki o tym, że Bóg obiecał coś jedynie Jej i grupce wybranych przez niego osób. Obietnica, którą dał Bóg dotyczy nas wszystkich i jest nią ziemia obiecana, Królestwo Niebieskie. Maryja wstępująca w niebo ukazuje nam wszystkim, że zapewnienie Chrystusa: w domu Ojca mojego jest mieszkań wiele (J 14,2) to nie puste słowa i każdy, kto w nie uwierzy dotrze kiedyś do tych mieszkań niczym Abraham dotarł do obiecanej mu ziemi. Wejść do nieba oznacza zarazem zostać świętym (albo raczej odwrotnie), tak jak świętą jest Maryja i całe rzesze wyznawców, męczenników, pasterzy i dziewic.
     Jeden z naszych wykładowców z Teologii duchowości często zaczynał wykład markotnym głosem: Bracia, jak już powiedziałem, świętość nie jest czymś ekskluzywnym, zarezerwowanym tylko dla wybranych. My zaś patrząc na świętych często zapominamy, że sami do świętości zostaliśmy powołani i nie wystarczy na nich patrzeć, śpiewać im i zanosić modlitwy przez ich wstawiennictwo – powinniśmy przede wszystkim ich naśladować, także jeżeli naśladowanie to jest trudne i wymagające jak naśladowanie Najświętszej Maryi Panny, a idąc śladami świętych zajdziemy tam gdzie oni…

1 komentarz:

  1. Szczęść Boże,
    bardzo spodobał mi się Księdza blog. Lekkim "piórem" pisany, nienachalny, a jednak mocno wewnątrz nauczania. Oby Bóg błogosławił w pisaniu i nie tylko!
    (

    OdpowiedzUsuń