niedziela, 5 września 2010

Mniej więcej

Mamy dziś wiele możliwości wyboru. Czasy kiedy tylko ocet i musztarda osamotnione oczekiwały klienta na sklepowych półkach przeminęły – miejmy nadzieję, że bezpowrotnie i młodsi już ich nie pamiętają, ja jestem jednym z ostatnich roczników sięgających tak daleko pamięcią. Dziś szukając jednej herbaty można dostać zawrotu głowy gdy w hipermarkecie stanie się przed działem „świat herbaty”. Możemy wybierać samochód, pracę, szkołę, studia, miejsce urlopu, kolejny kanał w telewizji, mieszkanie a nawet męża czy żonę można dziś „wyłowić” z szerszego grona, bo przecież nikt już nie żeni się ani nie wychodzi za mąż jedynie w swojej wiosce – pytanie brzmi (na marginesie) skąd tyle singli. Czasem też zdarza się, że spotykają się w Holandii, Anglii lub Niemczech, a Polsce dzieli ich pięć kilometrów. Nietrudno pogubić się wśród tej mnogości. Czujemy się wtedy jak małe dziecko, przed którym mama wysypuje ogromne pudło zabawek i mówi: „Masz! Pobaw się!”. Ciuchy, jedzenie ze wszystkich stron świata, sprzęt elektroniczny, niekończące się reklamy wycieczek, wypadów, ubezpieczeń i pożyczek, by można było wybrać jeszcze więcej – cała nieprzyzwoita wręcz mnogość tego, co proponuje świat przytłacza nas swym ciężarem, ogłupia, dezorientuje ale jednocześnie porywa, mami, kusi i wciąga w wir szalonej pogoni za tym by mieć jeszcze i jeszcze.
Jesteśmy jednak także chrześcijanami, ludźmi wierzącymi. Wiemy, że życie to nie tylko ten świat, ciało, materia, osiągnięcia techniki. Wiemy, że życie to dusza, miłość, głębia, bycie dla innych nie dla siebie – wiemy, że życie to przede wszystkim Bóg. A jednak tak trudno nam utrzymać w polu widzenia to, co najważniejsze, Tego, który Jest Najważniejszy, gdyż – jak mówi dziś księga Mądrości: śmiertelne ciało przygniata duszę i ziemski przybytek obciąża lotny umysł (Mdr 9,13).
Zastępowanie Boga różnymi bożkami zawsze było ludzką słabością, wystarczy wspomnieć Izraelitów na pustyni. Łatwo porzucamy Boga, łatwo głęboką radość życia porzucamy na rzecz kilku wesołych chwil spędzonych w dyskotece lub na zakupach, albo pod wpływem upojenia alkoholowego czy narkotykowego. Łatwo zatracamy przyjaźń na rzecz interesownych związków, miłość zamieniamy na kilka cielesnych, pustych uniesień, ochów i achów. Łatwo też sprzedaje się takie podejście do życia innym – znajomym, pracownikom, podopiecznym, uczniom w szkole, nawet rodzinie. Łatwo jest zostać dziś znienawidzonym ojcem, bratem, matką, siostrą. W jakim sensie znienawidzonym?
Chrystus stawia dziś wymaganie przedziwne, zaskakujące dla nas – mamy nienawidzić swoich bliźnich – nienawidzić w sensie biblijnym znaczy mniej kochać (przynajmniej tak wyczytałem w mądrych książkach). Ale, ale… jak się to ma do przykazania miłości? Otóż ma się idealnie, gdyż nie przypadkiem pierwsze przykazanie miłości wzywa do kochania Boga, a druga w porządku jest miłość bliźniego. Jeżeli jednak bliźniego postawimy na pierwszym miejscu, albo jeśli bliźni sam postawi się w naszym życiu na miejscu Boga i będzie nas od Niego odciągał, będzie mamił i kusił do pójścia na łatwiznę, to nie pozostaje nam nic innego niż kochać go mniej, a więc nienawidzić. W takim sensie zatem łatwo jest dziś stać się znienawidzonym ojcem, bratem itd.
Jeżeli jeszcze tli się w nas wiara, jeżeli nazywamy siebie Katolikami, to mamy pełne prawo, a nawet obowiązek przeciwstawić się temu głosowi i znienawidzić go, gdyż nie pochodzi on od Boga. Mamy prawo znienawidzić podszept złego, nawet gdy wychodzi z ust matki, ojca, siostry, brata, przyjaciela. Sprzeciw ten jest niezbędny, byśmy mogli ratować wpierw siebie, a potem innych, by samemu nie zostać znienawidzonym. Lecz pan tego świata jest sprytny, potrafi sprawić, że nawet człowiek poszukujący sensu życia i jego głębi zagubi się w różnego rodzaju duchowych propozycjach przekonany, że odnalazł wreszcie głębię. Wschodnie mantry, wróżki, Kadafi wzywający do Islamu i rozdający Koran, buddyzm, joga, horoskopy – mało tego mamy? I nagle spotykamy znajomego lub znajomą, która odeszła od Kościoła, bo wreszcie znalazła to coś, dopiero przed Bogiem okaże się, że ma puste ręce. Ale szukanie głębi w Kościele? Kto to słyszał? To niemodne? Wielu nawet nie wie, że Kościół dzięki swojej dwudziestowiecznej Tradycji rozwijającej się pod przemożną opieką Bożej Opatrzności daje nam możliwość odnalezienia głębi życia, daje możliwość oderwania się od tego co przyziemne. Modlitwa, Eucharystia, Adoracja – to jeszcze jest znane, choć z adoracją różnie już bywa. Dalej mamy sakramenty – przeżyta odpowiednio spowiedź dokładnie pokazuje nam, co w naszym życiu odrywa nas od Boga. Mamy też rekolekcje, skupienia, pielgrzymki. A kto dziś słyszał o medytacji tekstów Pisma świętego (ja dowiedziałem się dopiero w seminarium, co to takiego), kontemplacji scen biblijnych, przymiotów Boga, prawd wiary? Kto podejmuje dobrowolnie post łącząc go z modlitwą? Wszystkie te praktyki pomagają nam odrzucić to, co światowe to, co wpycha się, by w naszym życiu zająć miejsce Boga, co wymaga wysiłku, zaparcia się siebie: Kto nie wyrzeka się wszystkiego co posiada, nie może być moim uczniem – mówi dziś Chrystus.
Powiecie: „Trudne to wszystko. Skąd mamy wiedzieć, że wybieramy w życiu to, co dobre, skoro autor Księgi Mądrości pisze dziś o ludziach, o nas: Nieśmiałe są myśli śmiertelników i przewidywania nasze zawodne, bo śmiertelne ciało przygniata duszę i ziemski przybytek obciąża lotny umysł. Mozolnie odkrywamy rzeczy tej ziemi, z trudem znajdujemy, co mamy pod ręką - a któż wyśledzi to, co jest na niebie?
Jakby znał nasze wątpliwości.
Jednak zaraz dodaje słowa, które owe wątpliwości rozwiewają: Któż poznał Twój zamysł, gdybyś nie dał Mądrości, nie zesłał z wysoka Świętego Ducha swego? I tak ścieżki mieszkańców ziemi stały się proste, a ludzie poznali, co Tobie przyjemne, a wybawiła ich Mądrość.
Dar Ducha Świętego, dar mądrości, który otrzymaliśmy wszyscy, on pomaga nam wybrać co Bogu przyjemne, a więc to, co przyjemne jest i nam, choć często wydajemy się w to wątpić szukając innych przyjemności. Tymczasem to Bóg uczyni scieżki naszego życie prostymi.

1 komentarz:

  1. Prześwietnie powiedziane: "Chrystus stawia dziś wymaganie przedziwne, zaskakujące dla nas – mamy nienawidzić swoich bliźnich – nienawidzić w sensie biblijnym znaczy mniej kochać (przynajmniej tak wyczytałem w mądrych książkach). Ale, ale… jak się to ma do przykazania miłości? Otóż ma się idealnie, gdyż nie przypadkiem pierwsze przykazanie miłości wzywa do kochania Boga, a druga w porządku jest miłość bliźniego." :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń