niedziela, 16 maja 2010

Bo nie pójdziesz do nieba!

     Chrystus Pan w niebo wstępuje! Uczniowie zadzierają głowy i wytężają wzrok za odchodzącym Panem, który pozostaje z nimi aż do skończenia świata (Mt 28,18-20). I tak nam już zostało. Cały Kościół przez wieki swego istnienia na ziemi wytęża wzrok szukając tego, co w górze (Kol 3,1). Wniebowstępujący Chrystus otworzył i wskazał nam cel naszego życia - właśnie niebo (raj, życie wieczne, zbawienie - jakby nie nazwać) cel, któremu każdy Katolik podporządkowuje, a przynajmniej winien podporządkować, swoje życie. Co to jednak oznacza.
     Popatrzmy na sportowców - całe życie podporządkowują jednemu celowi, nieustannemu kształtowaniu i wzmacnianiu swojej formy, które prowadzą do osiągania sukcesów i zwycięstw. Justyna Kowalczyk, 1800 godzin treningu rocznie, jej pasja sportowa wpływa na to co je (kim je :), z kim przebywa, jak wypoczywa, jak żyje - wszystko podporządkowane jest temu jednemu celowi i nikt jej do tego nie zmusza, ona po prostu tego pragnie, choć nieraz wiąże się to z morderczo trudnym wysiłkiem - jednak na tym polega pasja. Tę jednak należy od razu odróżnić od manii czy jakichś chorób psychicznych, gdzie postawiony cel także kieruje ludzkim życiem, ale nie na zasadzie bycia pasją, ale na zasadzie bycia uzależnieniem.
     Cel, który wyznaczył nam Chrystus, a którym jest Królestwo Niebieskie, wydaje się być jeszcze bardziej nieosiągalny i nierealny niż mistrzostwa świata w podnoszeniu ciężarów, lub wspinaczka na K2. Sam bowiem termin "niebo" nie kojarzy się nam z niczym konkretnym, bo ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało (Kor 2,9). Okazuje się jednak, że niebo jako cel, który został nam wyznaczony jest bliżej nas i dotyka o wiele bardziej naszego życia, niż to sobie uzmysławiamy, gdyż wpływa, niczym cel u sportowca, na całe nasze życie. Pouczenie jakie stosowali niegdyś nasi rodzice i dziadkowie (dziś zostaliby oskarżeni i zastraszanie i mobbing): "Bądź grzeczny, bo nie pójdziesz do nieba" - zawiera w swej prostocie głęboką prawdę: kto stawia sobie niebo za cel życiowy musi temu celowi podporządkować całe życie.
     Zastosowanie znajduje tu słynna sentencja Sokratesa: Cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i patrz końca. Jeśli jako koniec, czyli cel, który pragnę osiągnąć, wyznaczę sobie Królestwo Niebieskie to rychło się przekonam, że cokolwiek bym nie czynił, wszystko ma związek z tym właśnie celem z jednego prostego powodu - wszystko co czynimy jest dobre lub złe, nie ma oceny pośredniej. Jeżeli moje czyny są dobre, to przybliżają mnie one do celu, jeśli złe, to mnie od niego oddalają, a nawet odcinają (grzech ciężki).
     Niestety niewielu wiernych podejmując działanie zadaje sobie pytanie o to, czy dany czyn przybliży mnie do nieba, czy od niego oddali. Częściej zastanawiamy się raczej czy dany czyn jest dobry, czy zły, ale tutaj już można się pogubić w subiektywnych osądach. Świat dokonuje podmiany pytania, jakie sobie stawiamy i na pierwszym miejscy każe nam stawiać nie niebo, dobro, ale korzyść i to korzyść najbardziej namacalną, materialną, tę, która do nas - w odróżnieniu od nieba - przemawia najmocniej. Problemy zaczynają się piętrzyć, gdy korzyść zaczyna oznaczać dla nas dobro na zasadzie: to jest dobre, co jest dla mnie korzystne. Niejednokrotnie zresztą tak właśnie jest. Najprostszy przykład: para studencka mieszkająca razem przed ślubem. Korzyści są? Są! Oszczędzają dużo pieniędzy, czasem nie mogliby nawet podjąć studiów na uczelni oddalonej o wiele kilometrów od domu rodzinnego, gdyby nie mieszkali z kimś i nie dzielili trudów finansowych. Jakie jest zatem ich zdziwienie, gdy nagle dowiadują się, że nie otrzymają rozgrzeszenia w Sakramencie Pokuty, przecież oni chcą dobrze, chcą sie rozwijać, studiować, w życiu trzeba sobie radzić, Kościół nie jest na bierząco itd. W duszy zadaję sobie wtedy pytanie: A zadaliście sobie pytanie o wasz życiowy cel, który przyjęliście stając się Katolikami? Zadaliście sobie pytanie nie o dobro, które w tym przypadku miesza się z korzyścią, ale o życie wieczne, o swoje zbawienie? A gdyby tak, nie daj Boże, coś się wam stało - umieracie w grzechu ciężkim, potępieni na wieczność i nie jest to przedsoborowe ględzenie, to jest nauka naszego Kościoła. Sami ponosimy odpowiedzialność za nasze czyny i ponosimy tego konsekwencje, wszak jesteśmy wolni. Dlatego właśnie bycie chrześcijaninem, Katolikiem, nie ma niczego z manii prześladowczej, ale wyrasta z miłości, jest pasją. Chrystus poucza: Od czasu Jana Chrzciciela aż dotąd królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je (Mt 11,12) Owi ludzie gwałtowi to ci, dla których niebo stało się w pewnym sensie pasją, są nim zafascynowani i są gotowi poświęcić wszystko by je osiągnąć, by już nie tylko patrzeć za Wniebowstępującym, ale by zostać razem z nim wziętymi do nieba.

3 komentarze:

  1. "Mniemasz, że żyjesz, a umarłym jesteś" Ap 3:1.
    Ponieważ żyjemy w czasach ostatecznych, ostrzegam zabłąkanych ludzi przed fałszywymi nauczycielami. Kto nie boi się prawdy może skorzystać.
    Mt 7:21 "Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie."
    http://tradycja-2007.blog.onet.pl/
    Warto poświęcić trochę czasu dla wieczności.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma czegoś takiego jak "przedsoborowe ględzenie" - proszę księdza! Teksty i słowa z tamtych czasów były pełne szlachetności i piękna, czego próżno już szukać we współczesnych kazaniach, a przynajmniej należy to do rzadkości, niestety... To nie były frazesy, ale słowa tchnące miłością i prawdą bez owijania w bawełnę - żeby za bardzo nie "narazić się wiernym" - jak to jest obecnie. Fałszywa delikatność wyrządzająca tak naprawdę krzywdę człowiekowi...

    OdpowiedzUsuń
  3. Używając terminu "przedsoborowe ględzenie" miałem na myśli tych, dla których nauka o potępieniu czy grzechu ciężkim należy do jakiejś bliżej niedookreślonej starej szkoły przedsoborowej i nie jest już niczym obowiązującym - tymczasem zaraz dodałem, że jest to (wciąż aktualna ma się rozumieć) nauka Kościoła. Ale może nie wyraziłem sie dosyć jasno. Niemniej ja wiem, że nie ma czegoś takiego jak "przedsoborowe myślenie" proszę jednak powiedzieć to tym, którzy o tym nie wiedzą i dla których KK zaczyna się od Vaticanum II.

    OdpowiedzUsuń