niedziela, 6 czerwca 2010

Posucha

     Kończy się rok kapłański – obfity w wiele wydarzeń, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Kilka gruszek znowu zawisło na drzewie mojego życia (trochę obrazowości:), jedną z tych gruszek właśnie macie przed swymi zacnymi oczętami – blog. Obiecałem sobie: Sylwek, nic na siłę. Nie można bowiem zasiadać co tydzień do klawiatury z nastawieniem: Oto piszę, to na szczęście jest niemożliwe. Są dni, gdy człowieka nachodzi tysiąc myśli na godzinę, a są i takie dni, tygodnie, kiedy czas płynie nieskazany żadną głębszą myślą. Wielu myśli, ze ksiądz to tak po prostu trzęsie jak z rękawa – i mają ku temu niestety podstawy. Nietrudno spotkać kapłanów żywcem głoszących internetowe homilie i czytających z ambony „Współczesną ambonę” – mi prenumerata się skończyła i dlatego przestałem pisać ostatnio na bloga. Żartuję. Nigdy takowej nie miałem.
     Jak rodzi się zatem post? Jak rodzi się niedzielna homilia? Z czytania. Tutaj nie mam żadnych skrupułów – czytam wszystko: komentarze w formie książkowej, opracowane kazania (mam jedną serię na lata ABC), Internet, mam prenumeratę mailową rozważań do czytań niedzielnych, czytam czyjeś blogi, czasem rozmawiam ze znajomymi stawiając proste pytanie: O czym będziesz mówił? A startem jest zawsze Pismo święte. Czytam fragment raz, drugi, trzeci. Czasem jest już późno wieczorem i wiem, że jeżeli rano się obudzę i nie pamiętam treści fragmentu, który czytałem wieczorem (a zdarza się tak) to znaczy, że nie dość się wczytałem i nie mogę liczyć na owoce tej lektury. Trzeba się ze słowem przespać – leży ono jak w marynacie i nabiera smaku, który mi się podoba na tyle, że pragnę się nim podzielić z innymi.
     Można tez po prostu „cisnąć farmazony” – jak się to u nas mówi, czyli mówić (pisać) dla mówienia, żeby było, żeby blog był produktywny ale co z tego? Właśnie.
     W blogowaniu mam ten komfort, że nie Wisza nade mną terminy, nie przychodzi „kolejka” w głoszeniu słowa, która zmusza do myślenia. Może być to komfort zgubny – to prawda – bo sprawi, że wycofam się z pisania, a tego bym nie chciał. Pytanie zatem brzmi: skąd owa posucha? Sesja? Nieprawda. Więc co?
     Wychodzę zatem na poszukiwania, nie będzie mnie do czwartku (wtedy zdaję kolejny wielki egzamin) i potem się zczytamy. Obiecuję.

W domu:
Określ, od którego momentu podmiot liryczny „ciśnie farmazony” :)

1 komentarz: