sobota, 12 czerwca 2010

Co by tu jeszcze zmarnować

Błogosławione marnowanie
     No tak, męczę te egzaminy, a one mnie. W czwartek zdawałem Lud Boży, część drugiej księgi Kodeksu Prawa Kanonicznego. A tam o obowiązkach i prawach wiernych, w tym o ofiarach:
kanon 222 §1:Wierni mają obowiązek zaradzić potrzebom Kościoła, aby posiadał środki konieczne do sprawowania kultu, prowadzenia dzieł apostolstwa oraz miłości, a także do tego, co jest konieczne do godziwego utrzymania szafarzy.
§2: Obowiązani są także do popierania sprawiedliwości społecznej, jak również, pamiętając o przykazaniu Pana, do udzielania pomocy biednym z własnych dochodów.

     Tak, tak wiem – czytelników mojego bloga te słowa nie poruszają, ale wiemy, że po odczytaniu ich na ambonie i to na początku homilii, można by się spodziewać, że niektórym nóż w kieszeni by się otworzył podrażniając leżącego obok węża. A przecież dla nas te słowa nie powinny być żadną nowością, gdyż streszcza je piąte przykazanie kościelne: Troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła. Większość zresztą troszczy się o owe z prawdziwym przejęciem i to w wymiarze zarówno materialnym jak i tym duchowym. Kiedy trudno jest oddać coś Kościołowi czyt. Bogu (nie mam bowiem zamiaru podejmować tutaj tematu patologii, gdzie dając na Kościół daje się proboszczowi, a nie Bogu)? No więc: kiedy najtrudniej jest coś ofiarować? Gdy wydaje się, że ofiarowany dar nie służy niczemu konkretnemu, przepada gdzieś bez echa i mimo, że był dla nas cenny, wiele nas kosztował w sensie materialnym, psychicznym czy duchowym, to nie doświadczamy spodziewanych efektów. Co mam na myśli?
     Znak krzyża zrobiony przed posiłkiem w restauracji – niejednego (w tym mnie) kosztuje wiele. Jaki ma sens? Albo czas poświęcony na Mszę świętą niedzielną, podczas gdy inni się wysypiają, albo nawet gdzieś sobie wyjeżdżają zamiast słuchać kazania i gnieść się w ławce. Jaki ma sens? Katecheza w szkole – z punktu widzenia zarówno ucznia jak i (czasem) katechety – czas stracony. Jaki ma zatem sens? Ofiara wrzucona do puszki z napisem: „Jałmużna wielkopostna” – kto wie, gdzie to idą te pieniądze więc jaki ma sens je ofiarować? Każdy znajdzie sobie swój przykład.
     Pytanie zadawane nie po raz pierwszy w dziejach Kościoła Powszechnego. Patrzymy na scenę ewangeliczną (Łk 7,36-8,3), gdzie biesiadnicy wraz z gospodarzem patrzą na kobietę, która prowadziła w mieście życie grzeszne (czyt. prostytutka), która z alabastrowego flakonika wylewa na stopy Jezusowe olejek – jaki? Cóż… w alabastrowym flakoniku nie przechowuje się słonecznego oleju jadalnego, musiał to być towar z wyższej póki. Wylewa ten olejek na… nogi. Nie na głowę, żeby Jezusowi ładnie pachniała, nie może wylać na jego ciało, jest przecież prostytutką, co by to było – jakasik niemoralna propozycja, co najmniej. Więc wylewa olejek na nogi. Zaraz gościna się skończy, Pan Jezus wyjdzie, pył ziemi oklei olejek i tyle z niego zostanie – siakaś bliżej niekreślona maź. To ci dopiero marnotrawstwo. Lecz kobieta wydaje się tym nie przejmować, to jest jej dar, tyle mogła dać: olejek, uniżenie, skruchę i miłość, wszystko dane bez jednego słowa. Nie mówi o co prosi, nie błaga o miłosierdzie, przebaczenie – ona po prostu jest i działa, a pośród zgromadzonych gości tylko Pan Jezus poznał jej serce i odpuszcza jej grzechy.
     Nie znam osobiście żadnej prostytutki. Ale jeśli bym na homilię niedzielną wprowadził jakąś prostytutkę do kościoła i postawił ją innym za wzór nawrócenia, to niejedna osoba mogła by się zgorszyć choćby samym faktem, że ksiądz zna jakąś prostytutkę (dygresja: polecam wywiad z siostrą Anną Bałchan: „Kobieta nie jest grzechem”). Ewangeliczna kobieta lekkich obyczajów stała się dla biesiadujących z Chrystusem i dla nas przykładem nawrócenie. Dała z siebie wiele ryzykując ośmieszenie i zmarnotrawienie swych wysiłków, a nawet potępienie. Otrzymała odpuszczenie grzechów i żyje wciąż w Ewangelii. Dla nas, przywykłych, dzisiejsza scena ewangeliczna wydaje się być nieco słodka, dewocyjna, nie przemawia z tą siłą z jaką przemówiła do jej świadków, to dlatego sięgnąłem do współczesności, gdyż najstarszy zawód świata wciąż budzi u większości ludzi te same reakcje (wyobraź sobie, że zastajesz swojego męża/chłopaka z prostytutką u stóp).
     Ongiś, gdy byłem jeszcze kandydatem do kapłaństwa, o. Tomasz Kwiecień udzielił wywiadu na temat Eucharystii. Książka zawierająca ten wywiad otrzymała tytuł: „Błogosławione marnowanie”. O. Tomasz podkreślał, że nim właśnie jest Eucharystia, gdzie Bóg daje nam Siebie i łaski wiedząc, że wiele z nich po prostu się zmarnuje.
     Popatrzcie – tyle marnowania nie idzie na marne. Więc może warto zaryzykować, byle tylko prawa ręka nie wiedziała co czyni lewa – wszak niebo należy do gwałtowników.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz