środa, 3 marca 2010

Co jest troską, a co nie

Wracam oto po długiej niebytności na moim blogu i biorę się do pracy, póki mi myśl z głowy nie uciekła.
Matka synów Zebedeusza przychodzi do Chrystusa i prosi, by w swoim królestwie posadzil jednego po prawej, a drugiego po lewej swej stronie – o tym słyszymy w dzisiejszej ewangelii (Mt 20,17-28). Moi drodzy – oto wydarzenie epokowe, które rzutować będzie na wszystkie wieki działalności Kościoła, gdyż w opisanym momencie życia Chrystusa znajduje swoje korzenie jedna z najbardziej wpływowych instytucji Kościoła Katolickiego – matka księdza :) Jestem złośliwy – ależ tak. Jednak mam swoje powody by uciekac się do owej złośliwości, gdyż wiele już naogladalem się matek księży, które są prawdziwymi "księżnymi paniami", matronami starujacymi wszystkim przez ręce swego niudolnego, a nade wszystko niedojrzalego, syna. Przyjrzyjmy się sprawie uważniej.
Zacznę od tego, że szczerze żałuję, iż ewangelista Mateusz nie przedstawił nam reakcji synów Zebedeusza na postępowanie ich matki. Warto byłoby się dowiedzieć, czy spuścili oni głowy ze wstydu, że matka wstawia się za nimi tak... śmiało – że tak powiem. Czy może matka sama wyszła z inicjatywą zainspirowana, czy sprowokowana dyskusjami i ambicjami synów, a oni sami przyglądali się z nadzieją, że mamuśka „wychodzi im” u Mistrza stosowne stanowisko. Jeśli ktoś nie wie, to informuję – każdy kapłan Kościoła Katolickiego ma mamę, a wiele z tych kobiet podobnych jest do bohaterki dzisiejszej ewangelii lub (czesto mimo woli) ma podobne jej skłonności. Tylko jedna osoba ma nad tą matką władzę – syn. Gdy jednak syn jest zbyt słaby władzę przejmuje matka i dochodzi do tragedii, czego świadkami są wierni, może nawet, któryś z moich czytelników – ja sam takie sytuacje niestety też znam. Cóż począć? Pierwszym testem jest moja (kapłana) reakcja na poczynania mamy. Właśnie dlatego żałuję, że św. Mateusz nie opisał reakcji synów Zebedeusza. Opisał jednak reakcję pozostałych uczniów – niezbyt dojrzałą niestety. W ten sposób kapłan borykający się z własną matką, która widzi dla niego świetlaną przyszłość na wysokim szczeblu hierarchii nie otrzymuje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: Co zrobić z tym fantem? Rozwiązanie jest jednak proste – bycie synusiem mamusi świadczy o niczym innym, jak o niedojrzałości, niezdolności odcięcia pępowiny i wzięcia życia w swoje ręce. Cierpią na tym przede wszystkim wierni, bo przecież sam zainteresowany synuś ma się całkiem dobrze, gdyż nawet myśleć nie musi, bo robi to za niego matka. Niestety, gdy dochodzi do tak zaawansowanej – nazywajmy rzeczy po imieniu – patologii, plany matki nie są już w żadnej mierze planami Bożymi, chyba, że matką jest święta Monika, ale tu o patologii nie ma mowy.
Matka księdza może jednak działać także bardzo pozytywnie – niejednokrotnie jest tą, która upomina, gdy widzi, że z synem dzieje się coś nie tak i sięga do słów, które nieraz są jak kubeł zimnej wody wylany na głowę. Jeżeli do tego modli się za syna by wytrwał, ale nie ingeruje w jego życie i nie oczekuje, że wkrótce zostanie matką papieża, to jest mądrą matką, której każdemu synowi – nie tylko księdzu – można pozazdrościć i należy życzyć.
Ale mojego bloga nie czyta zbyt wielu kapłanów, więc czas najwyższy przenieść się na grunta symboliki, gdyż matka synów Zebedeusza jest bardzo ważną postacią dla każdego z nas – jest obrazem planów na życie, a każdy z nas takowe ma. Nie jest czymś złym mieć życiowe plany, gorzej jest, gdy owe plany biorą nad nami górę i stają się celem samym w sobie i miernikiem naszej doskonałości. Wtedy takowy plan przychodzi do Jezusa niczym wspominana dziś matka i mówi czego oczekujemy od życia – od razu widać podstawowy błąd. O ile możemy, a nawet powinniśmy mieć plany na życie, czy na najbliższą przyszłość, o tyle nie możemy oczekiwać ich realizacji w terminie przez nas wyznaczonym. Pan Bóg to nie firma realizująca ludzkie projekty na życie – gdyby iść za tą myślą, to Bóg jest raczej firmą wykonującą dla ludzi perfekcyjne projekty, a naszym celem jest ich realizacja. Ideałem jest zatem, gdy nasz plan na życie pokrywa się z Bożym planem przygotowanym dla nas. My jednak jesteśmy jak ewangeliczna matka i przychodzimy do Chrystusa z gotowym planem... a może jeszcze do tego co dzień modlimy się „bądź wola Twoja”... Gdzie tu Boża wola – Pan Bóg ma związane ręce, nie dajemy mu pola manewru. Dlatego Chrystus pyta nie matkę ale jej synów: „Czyż możecie pić kielich, który ja mam pić?”, a oni odpowiadając „Możemy” nie znali jeszcze ciężaru tej odpowiedzi, jednak odpowiedzieli dobrze zgadzając się na dokonanie się woli Bożej w ich życiu, na realizację Bożego planu względem nich i przez to przekreślili plany ich matki, przekreślili swe własne ambicje gotowi podjąć to, co przecież było im nieznane. Właśnie, lubimy znać własną przyszłość, wiedzieć, co będzie sie z nami działo jutro i za rok i za 10 lat – być może stąd bierze się nasza tendencja do narzucania Bogu własnych planów na życie. Lęki o przyszłość są jednak złudne, gdyż nikt poza Bogiem nie zagwarantuje nam pewniejszej przyszłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz