sobota, 13 marca 2010

Nastawieni na

Rembrandt: Syn Marnotrawny - polecam tym,
 ktorzy jeszcze nie poznali tego obrazu.
Do Sakramentu Pokuty przystępujemy z różnym nastawieniem. Jedni odczuwają coś w rodzaju tremy pomieszanej ze wstydem w różnych proporcjach. Inni odczuwają bojaźń, a nawet lęk. Są tacy, których spowiedź specjalnie nie wzrusza i po prostu przychodzą – tak, jak miesiąc, pół roku, czy rok temu. Inni starają się na spowiedzi udowodnić swa niewinność niczym na przesłuchaniu w sądzie – żadnych grzechów – same zalety (dla nich ksiądz proboszcz zawsze trzyma wolną wnękę na ołtarzu, by wykonawszy czym prędzej ich podobiznę w postaci figury lub obrazu umieścić ją we wnęce i ogłosić delikwenta świętym:). Są też ci, którzy w związku ze spowiedzią nie odczuwają nic, bo unikają jej jak ognia. Mój wenecki proboszcz zachęca czasem osobiście swych nielicznych parafian, by przystąpili do spowiedzi. Ostatnio od pewnego mężczyzny otrzymał odpowiedź w rodzaju: Ja teraz nie mogę, ale w sobotę wyślę żonę. Są wreszcie i ci, którzy do spowiedzi przystępują z głęboka świadomością swej grzeszności, z czym wiąże się wymieniony już wstyd i bojaźń boża – osoby, które niejednokrotnie były świadkami głębokiej wiary dla mnie jako spowiednika i zawstydzały mnie swą skruchą uświadamiając jednocześnie, jakie tak naprawdę jest moje zadanie w konfesjonale, że owo „i” poprzedzające w formule rozgrzeszenia słowa „ja odpuszczam tobie grzechy” nie jest przypadkową literką, która zawieruszyła się z powodu błędu drukarskiego i tak już zostało.
Wszystkie te ww. postawy i odczucia mają swoje korzenie i przyczyny. Zależą od naszego przeżywania wiary, od formacji, jaką zdobyliśmy, od dojrzałości, od kapłanów, jakich spotkaliśmy w konfesjonale (wiadomo, że jeden będzie groźnym sędziom, inny będzie wiercił dziurę w brzuchu, inny pomarudzi coś pod nosem trzy sekundy i nawet nie zorientujesz się, że to była pokuta, a jeszcze inny sprawi, że wychodząc z konfesjonału będziesz jak uskrzydleny/a – niczym mała dziewczynka, która dostała od taty gorącego buziaka i usłyszała przy tym, że jest najpiękniejsza na świecie).
Zostawmy jednak na razie przyczyny (jeszcze do nich wrócę). Chciałbym bowiem pochylić się – ponaglony dzisiejszą ewangelią Łk 15,1-3.11-32 – nad samym momentem spotkania penitenta (tak fachowo nazywa się osoba przystępująca do Sakramentu Pokuty i Pojednania), czyli po prostu grzesznika, z Bogiem. To spotkanie przedstawia nam dzisiejsza ewangelia. Syn Marnotrawny sięgnął dna i zobaczył, że znikąd nie ma już ratunku – tylko u swego Ojca. Wraca więc. Ale wraca ze świadomością, że zawiódł Ojca na całej linii, że prawdopodobnie ten, nie będzie go chciał znać, może nawet nie będzie chciał go oglądać. Dlatego postanawia żebrać chociażby o posadę sługi – byle dostać się chociaż pod wpływy Ojca. Jakże musiała zaskoczyć go reakcja Ojca, który gdy go ujrzał „wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyje i ucałował go”, ubrał go we wszystkie szaty i insygnia stosowne dla stanu jego Syna i wyprawił ucztę mówiąc: „mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął a odnalazł się”.
Przypowieść o Synu Marnotrawnym jest jedną z najlepiej znanych przypowieści, jest także jedną z najbogatszych w znaczenia. Każdy najmniejszy szczegół godzien jest uwagi. Tym razem (a razów tych było wiele) moją uwagę przykuła reakcja Ojca. Przyjrzyjcie się – jest w tym coś niesamowitego. Reaguje całkiem inaczej niż przewidział to Marnotrawny Syn, radykalnie inaczej niż jego drugi syn. Żadnego żalu, żadnych wyrzutów, wyzwisk, żadnych „liści” w twarz opatrzonych hasłem: Gdzieś łaził? Jak wyglądasz? Dlaczego jeszcze masz czelność tu przychodzić? Ojciec zachowuje się tak, jakby czekał stęskniony na Syna, który… no nie wiem - wraca z wojny, z więzienia, z wygnania. Ta tęsknota niepokoiła jego serce odkąd pozwolił Synowi odejść z połową majątku – przecież domyślał się czym to się skończy. Liczył się z najgorszym, nawet z tym, że Syn zginie, umrze. Gdy więc widzi Syna wszystkie te obawy nagle znikają ustępując niesamowitej radości, której nikt z otoczenia za bardzo nie potrafi pojąć, której także nie pojmujemy my jako słuchacze, bo postępowanie Ojca wydaje się być niekonsekwentne, niesprawiedliwe (co zauważył drugi syn), irracjonalne, niewychowawcze i nie wiem jakie jeszcze.
Wracam do Sakramentu Pokuty i Pojednania. Każdy z nas, jak ten Marnotrawny Syn (Ameryk teraz odkryłem), przystępujemy do spowiedzi z pewnym nastawieniem, które – jak już wskazałem – nie bierze się z nikąd. Myślimy o sobie, o swoich grzechach, o tych, których zraniliśmy, o tym, że znowu to samo i niewiele zmieniło się w naszym życiu od poprzedniej spowiedzi, myślimy o księdzu – co pomyśli, co powie, ale rzadko myślimy o Najważniejszym – o Bogu Ojcu. I tutaj doszedłem do punktu, gdzie każde napisane zdanie kończy się naciśnięciem klawisza „Backspace” gdyż wydaje się płytkie i głupie. Więc skończę tak: to naturalne, że przystępujemy do spowiedzi z jakimś nastawieniem – ono zawsze nam będzie towarzyszyło. Pytanie brzmi: Jakie nastawienie jest najwłaściwsze? Odpowiedź: To, które wypływa z głębokiego przekonania, że w konfesjonale czeka na mnie Miłosierny Ojciec, aby mi przebaczyć, uczynić mnie na nowo Jego dzieckiem z pełną godnością jaka temu tytułowi przysługuje i powtórzyć nade mną słowa: „był umarły, a znów ożył; zaginął a odnalazł się”.

9 komentarzy:

  1. Dobrze gada, nalać mu... herbaty!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam.
    Hmm...dzięki za to przemyślenie ,bo niestety ta moja spowiedź to jakiś dramat, no ale...
    Chciałam napisać coś co usłyszałam niedawno na rekolekcjach od ks. bp. Antoniego Długosza "nie zawahałbym się osobie wstającej od konfesjonału, ucałować stóp, dlatego,że jest ŚWIĘTA" i to było coś co jest jakby oczywiste, ale dopóki ktoś Ci tego nie "włoży do głowy" to nie uwierzysz. I to chyba jest największa "zaleta"spowiedzi.
    Dal ludzi (zwłaszcza młodych)którzy borykają się z "problemem spowiedzi" polecam książkę pt"spowiedź jest spoko" nie pamiętam autora ale to jakiś ksiądz.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. a jeżeli nie ma przekonania, nie ma żalu, nie ma wstydu - może tylko na razie, może kiedyś sumienie się obudzi - to spowiadać się mimo wszystko, czy nie? w końcu warunki żalu za grzechy i mocnego postanowienia poprawy nie zostaną spełnione...

    OdpowiedzUsuń
  4. Do Anonimowy:
    Trudno odpowiedzieć na takie pytanie, gdyż każdy przeżywa opisany przez Ciebie stan inaczej. Jednak mnie nauczono, że jeżeli ktoś przystępuje do Sakramentu Pokuty, to jest w nim przynajmniej wola - wola żalu, wola wstydu i wola przekonania, że jest to słuszne. Wtedy też jako kapłan mam prawo-obowiązek udzielenia rozgrzeszenia, a więc jak najbardziej należy do spowiedzi przystępować. Na pewno odstawienie spowiedzi i czekanie aż się coś samo zmieni jest najgorszym wyjściem gdyż odbieramy Bogu możliwość działania w naszym życiu. Tak dla porównania bardzo podobnie zresztą jest z modlitwą - nieważne jest, jaka ona jest, ważne żeby była - to pierwszy krok.

    OdpowiedzUsuń
  5. no właśnie odstawiam bo wiem, że na razie w pewnej sprawie nie będzie poprawy, więc po co okłamywać kogoś formułką "postanawiam się poprawić", a modlitwa..., dlaczego to takie trudne, dlaczego to wszystko kojarzy mi się z przykrym obowiązkiem, a nie z miłością? he, pewnie każdy musi przez to przejść :)
    Dzięki za odpowiedź wyżej.
    P.S. to zdjęcie w tle tytułu bloga to "Ekstaza św. Teresy"? Podoba się Ks. czy to przypadek? Wszystkiego dobrego!

    OdpowiedzUsuń
  6. Do Anonimowy:
    Gratuluję oka - to "Ekstaza św. Teresy" Berniniego, o której pisałem nieudolnie (co tu się czarować) w październiku ubiegłego roku. Czy to przypadek? Odpowiedź brzmi: Coraz mniej w tym przypadku.

    OdpowiedzUsuń
  7. przeczytałam ten post, jakby też i do mnie, i uważam, że całkiem "udolny" jak na ekstazę ;)
    a skoro zdjęcie "trafiło" mnie od pierwszego spojrzenia (ale Karmel to ostatnio moja słabość), to w wolnym czasie, muszę zabrać się za resztę, trochę czytania przede mną :)

    OdpowiedzUsuń
  8. dziękuję...

    OdpowiedzUsuń
  9. W tym tygodniu odbyłam spowiedź generalną. Niesamowite przeżycie!!! Pierwszy raz udało mi się zdobyć na tyle szczerości i trafić na spowiednika, który zechciał ze mną trochę "porozmawiać" :)Może wreszcie moje poplątane życie się odmieni...może ja się zmienię...Bo do poprzednich spowiedzi chodziłam trochę z obowiązku, trochę ze strachu, bez nadziei na odmianę raczej. Ale może dzięki temu, że w ogóle przystępowałam do tych spowiedzi, nie odeszłam całkiem od wiary... zresztą nie wiem...bo z drugiej strony mało w nich było kiedyś i żalu i postanowienia poprawy...Fajny blog... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń