niedziela, 25 października 2009

Między ustami a brzegiem pucharu



Pewna pani zaplanowała sobie kolację dla rodziny. Żaby ją jednak przygotować potrzebowała dużej patelni, której niestety nie miała. Przypomniała sobie jednak, że sąsiadka ma takową i postanowiła, że pójdzie do niej " na pożyczki". Jednak, gdy już wychodziła z domu zaczęły nachodzić ją wątpliwości: „A jeśli mi nie pożyczy? Różnie to może być... hmm... a nie no pożyczy. Choć nie, pewnie nie pożyczy, ona taka jest, że nie pożyczy” – i tak idąc rozważała wątpliwości, które stawały się coraz silniejsze: „Na pewno nie pożyczy. Ona mnie za bardzo nie lubi, a do tego pewnie się będzie bała o tę swoją patelnię, że coś sie z nią stanie. Absurd! Co ja mogę zrobić z jej patelnią?”. Gdy stanęła w progu domu sąsiadki i ta otwarła jej drzwi, wrzasnęła jej prosto w twarz: „Wsadź sobie w gardło tę twoją patelnię!”
To jedna z moich ulubionych anegdot. Pokazuje ona jak wiele może się dokonać między przysłowiowymi „ustami a brzegiem pucharu”.
Dziś w ewangelii czytamy i niewidomym żebraku Bartymeuszu (Mk 10,46-52). Pojawia się w tym fragmencie wiele ważnych szczegółów. Ja chciałbym zwrócić uwagę na jeden, korespondujący z przedstawioną powyżej anegdotą. Pomiędzy wołaniem Bartymeusza a słowami Chrystusa: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła, pojawia się bardzo symboliczna pauza pełna napięcia, które podkreśla ewangelista. Oto ludzie wpierw uciszają żebraka, by nie zaprzątał głowy Mistrzowi. Później znowu mówią mu: Bądź dobrej myśli, wstań woła cię. Z tych dwóch elementów wybiorę tylko jeden: uciszanie.
Modlitwa jest tak nieodłącznym elementem naszego życia, że często jakoś nie skupiamy się za bardzo na jej zadaniu, na roli, jaką ma odgrywać. Nasze intencje są błahe, a czasem wręcz dziecinne: o zdrowie dla mnie i mojego psa, o napisanie dobrze sprawdzianu, żeby w długi weekend świeciło słońce itp. Dopiero, gdy życie nas doświadczy, gdy intencja staje się poważna, gdy naprawdę zaczynamy szukać pomocy u Boga, dopiero wtedy odkryć możemy, bo często wcale nie odkrywamy, czym naprawdę jest modlitwa. Decydujący zaś jest czas, jaki mija pomiędzy naszą modlitwą, a jej wysłuchaniem. Gdy zaczynamy wzywać Boga, Jego pomocy, od razu pojawiają się głosy, które chcą nas uciszyć: 

1. Jeszcze się modlisz? Frajer. Co sobie myślisz? Że Pan Bóg przyjdzie ci z pomocą? Boga nie ma, a religia to opium dla ludu. Chłopie, to nie średniowiecze, obudź się – można doświadczyć takich dobrych rad ze strony znajomych, lub rodziny (czasem nawet o zgrozo, tej najbliższej rodziny); 
2. Z „pomocą” idą także „głęboko wierzący”, czyli ci, którzy uważają, że na pewno wierzą lepiej od ciebie. Acha, nie przejmuj się, oni wierzą lepiej od każdego. Taki ci powie: No nie dziw się, że Pan Bóg Cię nie słucha. Popatrz na swoje życie. Kim w ogóle jesteś, żeby teraz prosić o pomoc – wstydu nie masz. Naważyłaś piwa to siedź teraz cicho i pij... „twój kielich z Bożej woli”. Taki głos niestety możesz nawet usłyszeć w konfesjonale od księdza, który nie wiedzieć czemu,  postawił siebie w miejscu Boga i sam wie lepiej, co ci powiedzieć, żeby ci w pięty poszło;
3. W nas samych budzi się sumienie. Wydawać by się mogło, że to dobrze. Tak dobrze, jeżeli sumienie jest prawdziwe, czyli odpowiednio uformowane i zdolne poprowadzić nas w odpowiednim kierunku. Jednak, gdy jesteś skrupulantem, to sumienie ze swoim: to twoja wina, nie pokazuj się Bogu na oczy i siedź cicho, bo nie jesteś godzien etc. wyprowadzi cię na manowce wątpliwości.
4. Jeszcze ważniejszym uciszaczem jest nasz oświecony (chyba telewizorem), techniczny, naukowy, a nade wszystko nowoczesny rozum. Ten ci dopiero wykaże bezsens tak zaściankowych praktyk jak modlitwa.
Każdy z nas może sobie znaleźć jeszcze wiele innych przeszkód, które próbują uciszyć naszą modlitwę, nie chcę się tu zbytnio rozwodzić. Niemniej najważniejszy jest efekt, który sprawia, że Pan Bóg nie ma nawet szans nam pomóc, gdyż zanim się do nas odezwie rzucamy mu w twarz, niczym kobieta z anegdoty: Ja wiedziałem, że na Ciebie Boże liczyć nie można.
Jak temu zaradzić? 

Bartymeusza uzdrowiła siła jego wiary w to, że Bóg mu pomoże, a im bardziej go uciszano tym głośniej wołał: Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną. Ze słów Chrystusa: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła wiemy jedno - Bartymeusz wierzył w to, że zostanie uzdrowiony od samego początku. My działamy nieco inaczej, bardziej na zasadzie: „Pomodlę się, z nuż się uda. Nie pomoże, ale i nie zaszkodzi”. Kto z nas klękając do modlitwy wierzy, że zostanie ona wysłuchana? Wobec takiej wewnętrznej postawy każdy głos niosący wątpliwość sprawia, że zamiast krzyczeć jeszcze głośniej powoli milkniemy. W ten sposób zamykamy nasze życie na Boże działanie i sami odwracamy się od Boga. Powiesz sceptycznie: „Tracimy niewiele”. A wiesz, czego doświadczają ci, którzy uwierzyli, że Bóg działa w naszym życiu? Opisują to tak: 
Gdy Pan odmienił los Syjonu,
wydawało się nam, że śnimy.
Usta nasze były pełne śmiechu,
a język śpiewał z radości.

Mówiono wtedy między poganami:
„Wielkie rzeczy im Pan uczynił”.
Pan uczynił nam wielkie rzeczy
i ogarnęła nas radość.

Odmień znowu nasz los, Panie,
jak odmieniasz strumienie na Południu.
Ci, którzy we łzach sieją,
żąć będą w radości.

Idą i płaczą
niosąc ziarno na zasiew,
lecz powrócą z radością
niosąc swoje snopy.

                                             Ps 126

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz