czwartek, 15 października 2009

Słodycz powodująca ból

„Zobaczyłam tuż przy sobie po lewej stronie anioła, zupełnie cielesną postać, jaka zwykle w mych widzeniach się nie ukazywała (…). Anioł (…) bardzo piękny, (…) musiał należeć do tych aniołów, którzy są całkiem rozpromienieni żarem miłości boskiej; (…). Widziałam w ręku anioła Serafa długi złoty grot i zdawało mi się, jakoby go utopił po kilka razy w moim sercu, tak że czułam, jak żelazo przeszywało mi wnętrzności. A gdy je wyciągnął, zabrał serce moje i pozostawił mnie całkiem płomieniejącą miłością do Boga”.

Słowa wizji św. Teresy Wielkiej (Teresy od Krzyża, Teresy Hiszpańskiej) ujął w rzeźbę Giovanni Loranzo Bernini. Jeżeli ktoś z Was zastanawiał się, dlaczego umieściłem na logo mojego blogu słodkiego aniołeczka, to już ma odpowiedź. To nie jest słodki aniołek - to posłaniec, którego odważyłbym się nazwać "posłańcem Bożej Miłości".
Dziś wspominamy w Kościele Katolickim św. Teresę Wielką. Świętą, która - i tu ciekawostka - zmarła w roku 1582 w nocy z 4 na 15 października, bo akurat wtedy papież Grzegorz XIII dokonywał zmiany kalendarza. Wywołało to zresztą problemy z ustaleniem daty śmierci i - co za tym idzie - wspomnienia świętej.
Gdy rano otwarłem brewiarz i zobaczyłem to wspomnienie, od razu przypomniała mi się rzeźba Berniniego. Nie będę rozwodził się nad kunsztem mistrza, nad detalami, jakie zostały zastosowane, nad grą światła itd. Możecie o tym poczytać na wielu - mniej lub bardziej profesjonalnych - stronach internetowych.
Kogoś, kto przychodzi pod ten ołtarz urzeka fakt, jak skutecznie oddane zostały słowa św. Teresy dotyczące wizji, od której rozpocząłem posta, a które dalej brzmią następująco:
"Ból był tak ostry, że wydałam kilka razy dźwięk podobny do lamentu, ale słodycz powodująca ten ból była tak niepohamowana, że nikt nigdy nie pragnąłby jej utracić. (...) Nie był to ból ciała, ale duszy, chociaż ciało wydawało się go odczuwać bardzo intensywnie".
Myślałem o tym, czy - prowokacyjnie - nie rozpocząć posta od tego fragmentu. Teraz już wiecie, dlaczego to dzieło nosi nazwę "Ekstaza św. Teresy". Od momentu stworzenia dzieła przez Berniniego nie milkły głosy obruszenia czy nawet zgorszenia, gdyż tak jak powyższy cytat, wycięty z kontekstu, kojarzy się z ekstazą seksualną, tak też, gdy stoi się przed rzeźbą w kaplicy Cornano w kościele Santa Maria delle Vittoria, trudno jest się oprzeć wrażeniu, że postać św. Teresy, wyjęta z reszty kompozycji ową ekstazę przedstawia.
 Po co piszę tego posta? Czy w ogóle do czegoś zmierzam?
To post dla tych, którzy czytając go, uśmiechali się pobłażliwie (a może z politowaniem) pod nosem. To post dla tych, którzy ponad wszystko stawiają ziemskie przyjemności i w nich szukają pełni, szukają ekstazy, którą daje seks, narkotyki, lenistwo, obżarstwo, lekkomyślność, rozpusta itd. - czyli po prostu do nas wszystkich, do nas, poszukiwaczy-kolekcjonerów namiastek jaki oferuje nam ten świat. To post - nie, nie post, bo to by oznaczało, że ja sobie to teraz wszystko wymyśliłem, a tymczasem to, o czym piszę zawiera się w życiu św. Teresy, w jej przeżywaniu bliskości i Miłości Boga. Jej życie zatem (a nie mój post), ma nam przypominać wciąż, że Jedyną Miłością jest Bóg. Bóg jest Miłością - popularne słowa, które próbuje się sprowadzić do poziomu pustego sloganu. Jeżeli jednak są tylko sloganem, jeżeli Boża Miłość nie ma żadnego wpływu na nasze życie, to co przeżywała św. Teresa od Krzyża? Nic? Więc dlaczego to nic stało się natchnieniem owocującym wspaniałym dziełem Berniniego?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz