
Cel, który wyznaczył nam Chrystus, a którym jest Królestwo Niebieskie, wydaje się być jeszcze bardziej nieosiągalny i nierealny niż mistrzostwa świata w podnoszeniu ciężarów, lub wspinaczka na K2. Sam bowiem termin "niebo" nie kojarzy się nam z niczym konkretnym, bo ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało (Kor 2,9). Okazuje się jednak, że niebo jako cel, który został nam wyznaczony jest bliżej nas i dotyka o wiele bardziej naszego życia, niż to sobie uzmysławiamy, gdyż wpływa, niczym cel u sportowca, na całe nasze życie. Pouczenie jakie stosowali niegdyś nasi rodzice i dziadkowie (dziś zostaliby oskarżeni i zastraszanie i mobbing): "Bądź grzeczny, bo nie pójdziesz do nieba" - zawiera w swej prostocie głęboką prawdę: kto stawia sobie niebo za cel życiowy musi temu celowi podporządkować całe życie.
Zastosowanie znajduje tu słynna sentencja Sokratesa: Cokolwiek czynisz, czyń rozważnie i patrz końca. Jeśli jako koniec, czyli cel, który pragnę osiągnąć, wyznaczę sobie Królestwo Niebieskie to rychło się przekonam, że cokolwiek bym nie czynił, wszystko ma związek z tym właśnie celem z jednego prostego powodu - wszystko co czynimy jest dobre lub złe, nie ma oceny pośredniej. Jeżeli moje czyny są dobre, to przybliżają mnie one do celu, jeśli złe, to mnie od niego oddalają, a nawet odcinają (grzech ciężki).
Niestety niewielu wiernych podejmując działanie zadaje sobie pytanie o to, czy dany czyn przybliży mnie do nieba, czy od niego oddali. Częściej zastanawiamy się raczej czy dany czyn jest dobry, czy zły, ale tutaj już można się pogubić w subiektywnych osądach. Świat dokonuje podmiany pytania, jakie sobie stawiamy i na pierwszym miejscy każe nam stawiać nie niebo, dobro, ale korzyść i to korzyść najbardziej namacalną, materialną, tę, która do nas - w odróżnieniu od nieba - przemawia najmocniej. Problemy zaczynają się piętrzyć, gdy korzyść zaczyna oznaczać dla nas dobro na zasadzie: to jest dobre, co jest dla mnie korzystne. Niejednokrotnie zresztą tak właśnie jest. Najprostszy przykład: para studencka mieszkająca razem przed ślubem. Korzyści są? Są! Oszczędzają dużo pieniędzy, czasem nie mogliby nawet podjąć studiów na uczelni oddalonej o wiele kilometrów od domu rodzinnego, gdyby nie mieszkali z kimś i nie dzielili trudów finansowych. Jakie jest zatem ich zdziwienie, gdy nagle dowiadują się, że nie otrzymają rozgrzeszenia w Sakramencie Pokuty, przecież oni chcą dobrze, chcą sie rozwijać, studiować, w życiu trzeba sobie radzić, Kościół nie jest na bierząco itd. W duszy zadaję sobie wtedy pytanie: A zadaliście sobie pytanie o wasz życiowy cel, który przyjęliście stając się Katolikami? Zadaliście sobie pytanie nie o dobro, które w tym przypadku miesza się z korzyścią, ale o życie wieczne, o swoje zbawienie? A gdyby tak, nie daj Boże, coś się wam stało - umieracie w grzechu ciężkim, potępieni na wieczność i nie jest to przedsoborowe ględzenie, to jest nauka naszego Kościoła. Sami ponosimy odpowiedzialność za nasze czyny i ponosimy tego konsekwencje, wszak jesteśmy wolni. Dlatego właśnie bycie chrześcijaninem, Katolikiem, nie ma niczego z manii prześladowczej, ale wyrasta z miłości, jest pasją. Chrystus poucza: Od czasu Jana Chrzciciela aż dotąd królestwo niebieskie doznaje gwałtu i ludzie gwałtowni zdobywają je (Mt 11,12) Owi ludzie gwałtowi to ci, dla których niebo stało się w pewnym sensie pasją, są nim zafascynowani i są gotowi poświęcić wszystko by je osiągnąć, by już nie tylko patrzeć za Wniebowstępującym, ale by zostać razem z nim wziętymi do nieba.