Zbyt wiele już chyba razy zaczynałem post od słów, że ewangelia niedzieli (Łk 18,9-14) jest znana, tak jest i tym razem. Może wszystkie te sceny są mi znane po prostu dlatego, że przecież od ponad dwudziestu lat słucham ich rozumnie – zgonie z nauczaniem Kościoła Katolickiego (KPK 11). Nie dziwi mnie więc i tym razem fakt, że przypowieść o Celniku i Faryzeuszu, którzy przychodzą modlić się do świątyni, znana jest i omawiana na ambonach, ale też i w sztuce przez wszystkie wieki. Prosty obraz skruchy jednego i fałszywości serca drugiego przemawiają do nas bez niczyich wyjaśnień.
Hmmm… a może ta przypowieść jest nam zbyt dobrze znana? Może używamy jej okłamując siebie, stwarzając niejaką moralną hybrydę – faryzeuszocelnika lub celnikofaryzeusza? Wchodzę do kościoła, klękam pokornie w ławce, oczu nie śmiem wznieść ku górze, tylko przekonuję Boga – oto ja, grzesznik, żałuję, choć nie potrafię. Jestem zły, zły, zły – miej litość. Suche, pomarszczone, wątłe, udawane formułki, które z ledwością przekonują mnie samego, a co dopiero Boga. Do tego doprowadzić może egoizm – do stwierdzenia odwrotnego niż to faryzeuszowe i nagle miast mówić: „Boże, dziękuje Ci, że nie jestem […] jak ten celnik”, mówimy: Popatrz Panie Jezu jestem jak ten celnik i pokornie tu staję u Twoich stóp, skruszony, we łzach… – pobłogosław. Takie pomieszanie z poplątaniem, faryzeusz, który nagle zauważa, że Bóg wysłuchuje modlitw celnika i stwierdza, że opłaca się nim być, więc teraz trzeba Pana Boga tylko przekonać, że jestem jako ten Celnik. Tragedia jednego aktora, bo choćbym nie wiem jak przekonywał, wciąż będę faryzeuszem.
Kilka moich myśli o tym tekście - http://niedowiarstwomoje.blogspot.com/2010/10/nie-badz-faryzeuszem-z-modlitwy-nie-rob.html
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!