poniedziałek, 15 listopada 2010

Żaroodporny

Pierwsze czytanie z ubiegłej niedzieli:
Bo oto nadchodzi dzień palący jak piec, a wszyscy pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień, mówi Pan Zastępów, tak że nie pozostawi po nich ani korzenia, ani gałązki. A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego promieniach.
Ml 3,19-20a
Muszę się przyznać do pewnej słabości, która nie przystaje do posoborowia - moja duchowość nacechowana jest pewną starotestamentalnością, czy trydentem (można nawet wybrać jedno z dwóch, a niepotrzebne skreślić). Pewnie w związku z powyższą słabością, bardzo przemówiły do mnie słowa z proroctwa Malachiasza, które zrodziły taką oto refleksję.

Kościół od zawsze walczy z pychą, także z pychą wśród wiernych. Poszukujemy wciąż złotego środka, który z jednej strony zachowałby nas od stawiania siebie nad innymi, a z drugiej nie wpędzał w poczucie winy. Czy poszukiwania te przebiegają pomyślnie? Odnoszę wrażenie, że nie. Przykład? Który z księży odważyłby się dzisiaj użyć na ambonie słów tak twardych, ale i tak oczywistych, jak te z proroctwa Malachiasza? Tak wiem, nie potępiamy człowieka, dajemy mu szansę na nawrócenie, nie wynosimy się zanadto, ale to wszystko przeciągnęło naszą mentalność w druga stronę. Częściej od słów potępiających pychę i wykorzystywanie innych słyszy się pokorne słowa, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, że może inni grzeszą jawnie, ale my też jesteśmy jak ta malachiaszowa słoma. Pytanie więc, które we mnie się zrodziło brzmi: Gdy przyjdzie dzień palący jak piec, kto się ostoi? Skoro nawet czczący Boże Imię uważają się za nic, za słomę?

Malachiasz w swym proroctwie kreśli wyraźną granicę - słońce jednych spala, a innych uzdrawia. Jednak powiedzieć z ambony: Bracia i siostry, my właśnie będziemy wśród tych uzdrowionych! byłoby czymś karygodnym. Widać tu wielkie niezrozumienie Bożej Woli, Bożego wybraństwa jakim zostaliśmy obdarzeni - jesteśmy dziećmi Bożymi, nie mamy prawa mówić, że nasze życie jest jak słoma, bo zaprzeczamy sami sobie, swojej wartości i w fałszywie pojętej pokorze (nie mylić z fałszywą pokorą, która jest w pełni świadomą, a ja nie taką mam na myśli) poddajemy się jakiemuś pseudoumartwieniu, które nie ma racji bytu. Powiedzieć Bogu, że moje życie jest jak słoma, że nie ma wartości, to tak jak powiedzieć własnym rodzicom, że od dziś będę mówił do nich przez pan i pani - jakaś totalna pomyłka. A to dopiero początek. Udręczony słomianym, bezwartościowym życiem katolik nagle patrzy na pysznych i tych, którzy dorabiają się na ludzkiej krzywdzie i stwierdza, że mają się całkiem nieźle, że on sam ledwo koniec z końcem wiąże, a oni pławią się w luksusach - ergo: Po co mi ta cała wiara i trzymanie się jej zasad? Z drugiej strony nierozumiejący wartości życia zgodnie z Bożymi przykazaniami powtarzać będą tak durne słowa jak nasz pan prezydent mówiący, że nie boi się ekskomuniki - całkowita ignorancja, wypowiedź, która wpisuje się w cały nurt błędnego rozumienia życia wiarą.

Malachiasz pobudza nas, żebyśmy odkryli na nowo, a może w ogóle odkryli, wartość życia zgodnego z wiarą w Boga. Owszem, teraz tej wartości nie widać, ale przyjdzie czas próby i wtedy się ona objawi. Malachiasz zaznacza też, że czczący Boże Imię nie są ideałami, że mają swoje słabości i potrzebują oczyszczenia: A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego promieniach - skoro uzdrowienie, to i musi być coś, co temu uzdrowieniu podlega. Nie możemy popaść w pychę, w manię wyższości, bo wtedy rzeczywiście wartość naszego życia zrówna się ze słomą. Niemniej nie zatracajmy się zbytnio w umniejszaniu siebie - Bóg z pewnością tego nie chce i od nas tego nie wymaga.
Bądź Katolikiem - Bądź Żaroodporny :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz