niedziela, 6 grudnia 2009

Roraty w Tybecie

I pisz tu o Ewangelii, która jest programem całego Adwentu. Wystarczy sięgnąć do pieśni Adwentowych: Przybądź Panie bo czekamy, Niebiosa rosę, czy też słynna Msza roratnia ks. Raka zaczynająca się od pieśni Spuśćcie rosę. Ewangelię na dziś przeznaczoną (Łk 3, 1-6) to śpiewacie codziennie - śpiewacie, no bo ja przecież w tej, jak to mawia mój znajomy, Włosiowni, nie śpiewam bo i Rorat tutaj nie znają, po prostu inna tradycja, która nie przewiduje na czas Adwentu jakiś specjalnych nabożeństw. Okazuje się zresztą, że jest wiele krajów, w których tradycja rorat jest nieznana. Więc Włosi byliby pewnie nieźle zaskoczeni gdyby dane im było uczestniczyć w takich roratach i słyszeć jak dzieciaki w bodzanowickim kościele wydzierają się (dosłownie) śpiewając Oooooootoooooooo Paaaaaan Bóóóóóóóg przyyyyyyyjdzieeeeeee. Patrząc na Adwent na Śląsku (bo w Polsce to zbyt ogólnie powiedziane, ja nie wiem, jak wygląda adwent w Polsce, wiem jednak, że między regionami istnieją spore różnice) myślę sobie, że chyba tego nam brak, tej świeżości spojrzenia.
Chesterton twierdzi, że żeby dobrze zrozumieć rzeczywistość, którą dobrze znamy, należy uczynić ją nową, oddalić się od niej, spojrzeć na nią z innego miejsca, lub przenieść ją w inne realia. Gdybyśmy zatem udali się do Tybetu i zamieszkując tam u mnichów zostalibyśmy wprowadzeni powoli, w atmosferze tajemnicy i wyjątkowości, w tajemniczy obrzęd wychodzenia z mroku do światła, który to obrzęd mnisi od (koniecznie) niepamiętnych czasów sprawują przed przesileniem zimowym, co ma być formą ubłagania Boga Słońca by zszedł z nieba i jeszcze raz, jak w ubiegłym roku i przez tysiący poprzednich, raczył wydłużyć dzień. Gdyby towarzyszyły temu świece i modły i śpiewy i donośny dźwięk jakiegoś niesamowitego instrumentu, z którego jeden człowiek wydobywa całą orientalną orkiestrę. I gdybyś widział mnicha, który co rano staje patrząc z nadzieją i obawą w stronę wschodu by po 25 dniach grudnia oświadczyć wszystkim, że dnia wreszcie przybyło – byłbyś gotowy. 



 Polski przodek wszystkich mnichów

Po powrocie opowiadałbyś o swych orientalnych doświadczeniach swoim znajomym, o tym, że całe wioski się schodzą do jednego, wyznaczonego miejsca, starcy, rodzice, a przede wszystkim dzieci – wszyscy tak planują dzień, by wieczorem mieć czas na modły. Opowiadałbyś, że miejsce gdzie się spotykają, to najczęściej największy budynek w całej miejscowości i nikt nie żałuje środków na piękne lampiony, złocone figury bożków, zdobne szaty kapłanów. Nade wszystko próbowałbyś przekazać to, czego doświadczyłeś wraz z mnichami, to odczucie pełne nadziei, że noc w końcu zostanie pokonana, odczucie, którego nie jesteś w stanie przekazać znajomym, a przecież tak bardzo byś chciał, jednak wiesz, że tam trzeba po prostu być. Najgorszy zaś byłby odczuwany przez Ciebie niedosyt – świadomość, że przecież tylko liznąłeś tej duchowości gdyż nie znałeś na tyle języka, by śpiewać z nimi, a co dopiero mówić o czytaniu ze zrozumieniem ich Świętej Księgi i o tysiącach lat tradycji, której zrozumienie otwiera wielki świat wiary w jakim żyją ci prości mieszkańcy Tybetu.
Istnieje pokusa, by napisać teraz (w formie przeciwwagi) jak to jest źle, bo nie czytamy Biblii, nie pamiętamy o czym było czytanie na liturgii, jakie były słowa prefacji, oracji i w ogóle cały ten adwent to tak tylko przebiegamy powierzchownie. Jednak jeżeli ja, od wielu lat (ale nie odkąd pamiętam – moje siostry miały by tu wiele do powiedzenia), przeżywałem Adwent bardzo głęboko, choć rzeczywiście nie wsłuchiwałem się jakoś wybitnie, jak to chłopak, w treść liturgii, to oznacza to, że takich jak ja jest o wiele, wiele więcej. Myślę, że spokojnie 2/3 Ślązaków po wywiezieniu na dwa miesiące – listopad i grudzień – poza swój „hajmat” stwierdziłoby, że tęsknią za Adwentem przeżywanym wśród swoich i Roratami w rodzinnej parafii. Jeśli się mylę, to mnie poprawcie. Ile razy spotykałem na kolędzie chorych i starszych, którzy mówili, że daliby wszystko by uczestniczyć przynajmniej w jednych Roratach. Co to oznacza? Że żyjemy nasza wiarą, ale jej powszedniość utrudnia nam zobaczyć jej bogactwo – rutyna jest naszym wrogiem. Tego posta napisałem, by pobudzić nas wszystkich do nowych poszukiwań i do zadania sobie pytania, czy naprawdę trzeba być czegoś pozbawionym, by zauważyć, jak było to piękne?

2 komentarze: