niedziela, 18 marca 2012

Droga ewakuacyjna

Chrystus na drzewie krzyża.
Kościół ŚŚ. XII Apostołów w Wenecji
Do teorii, że zło jawi się (zauważcie język ks. Natanka :) człowiekowi jako bardziej atrakcyjne od dobra nie muszę chyba nikogo przekonywać - my to wiemy z autopsji. Ile razy wybieramy ponętny grzech zamiast suchej, jak się wydaje, pobożności i naiwnego dobra? Z drugiej strony każdy z nas ma sumienie i prędzej czy później, jeżeli ma ono jeszcze prawo głosu, zaczyna się ono dopominać uczciwości z naszej strony. Odpowiedzi są dwie: możemy ulec głosowi sumienia, ale możemy też znienawidzić ten głos i uciszyć go czym prędzej, zgasić, stłumić.
Dziś w ewangelii (J 3,14-21) Chrystus pouczający Nikodema mówi:
światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki.
Głos naszego sumienia jest promieniem światła Bożej Prawdy, który wpada w naszą duszę rozświetlając ją i ukazując jej dobre i złe strony. A my się tego światła boimy - można to nazwać fałszywie bojaźnią Bożą, pokorą, niegodnością: "Odejdź Panie bo jam nie godny!" Tia! Akurat. Gdyby tak patrzeć to wszyscy jesteśmy niegodni. Dlatego Chrystus mówi:  ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki. To nie jest kwestią naszej bojaźni ani lęku - my po prostu dajemy się omamić i lubimy zło, lubimy przyjemność grzechu. Boimy się natomiast nie Boga ale boimy się siebie, swego serca, duszy - jak by tego nie nazwać. Wiemy, że grzech, którego nie chcemy porzucić jest czymś złym, więc nam pozostaje jedno - wycofać się ze światła Bożej Prawdy, uciec od niego w ciemność, a jedyną ciemnością duszy jest ciemność grzechu. Zachowujemy się irracjonalnie wybierając autodestrukcję i odrzucając życie. Jesteśmy jak dziecko, które wie, że coś "zmajstrowało" i usiłuje się schować przed rodzicami do jaskini niedźwiedzia, albo - żeby przykład był jeszcze mocniejszy, a zarazem bardziej analogiczny - jesteśmy jak dziecko, które chowa się do domu miłego pana, który zawsze tak się ładnie uśmiechał ale w rzeczywistości jest pedofilem. Bo takim jest szatan, przebiegłym duchem, który serdecznie zaprasza w progi swych ciemności, gdzie światło Bożej łaski dociera z trudem. Dopiero w sakramencie pokuty Chrystus po raz kolejny zstępuje w tę otchłań, by nas z niej wydobyć na powrót do światła.
Dzisiejsze słowa Chrystusa wspaniale ukazują nasze myślenie, które jest błędne już w założeniu - nie Boga trzeba się bać, ale szatana, nie życia, lecz śmierci. Chrystus przypomina nam to, co oczywiste, a o czym często zapominamy, przypomina o Bożej miłości, zmartwieniu i trosce o człowieka:
Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. 
Boże światło, światło, którym jest Sam Bóg obnaża naszą duszę nie po to, by nas potępić, ale by wskazać nam, co należy zmienić, jakie jest to nasze życie. Nie trzeba się bać, tylko trzeba się wziąć do pracy stawiając sobie wymagania prawdy jak nazywa je Chrystus, wymagania, których chyba nie muszę tłumaczyć, gdyż wszyscy je dobrze znamy, mamy je w ręku od lat, możemy w każdej chwili do nich sięgać by pomagały nam w walce z ciemnością i grzechem i kierowały drogą ewakuacyjną nas do wyjścia, ku Bogu, jak mówi Chrystus: Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła, aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu.

niedziela, 11 marca 2012

Brać sprawy w swoje ręce

Czym innym jest widzieć rozpadającą się wieżę,
czym innym mówić, że się rozpada,
a jeszcze czym innym przyłożyć się do naprawy.
Pan Jezus, widząc przekupniów w świątyni (J 2,13-25), wziął sprawy w swoje ręce i to w sensie dosłownym. Rozgonił wszystkich nie pytając o zdanie, bez pertraktacji, bez zastanawiania się, czy wypada, czy nie, czy to jego sprawa, czy nie jego sprawa. Zauważyliście, że my jesteśmy bardziej powściągliwi w działaniu? Gdybym ja wchodził do świątyni, pewnie zgorszyłbym się owymi kupcami, zwierzętami, nieuczciwymi handlarzami, którzy nie odpuszczą żadnej okazji by powiększyć kiesę. Pytałbym siebie i innych, kto jest za to odpowiedzialny, kto tego bałaganu pilnuje i wydaje pozwolenia? Ale sam pewnie palcem bym nie kiwnął. To popularne postępowanie wśród nas Katolików - postępowanie wynikające z myślenia, że nie ponosimy odpowiedzialności z to, co dzieje się w Kościele, że ci wyżej są odpowiedzialni za gorszący stan rzeczy. Niech więc oni wezmą się do roboty, oni tzn. księża, biskupi, ci co są w radzie parafialnej itd.


Aktualny temat roku duszpasterskiego brzmi: "Kościół naszym domem". Spróbuj w swoim domu zwrócić się do mamy, do taty, do starszej siostry z uwagą, że masz bałagan w pokoju i cię to gorszy. Co usłyszysz? - "Bozia rączki dała, to sobie posprzątaj!". Takiej odpowiedzialności i idącego za nią działania nam brakuje w Kościele. Brakuje ludzi dojrzałych, czyli gotowych do działania. Jesteśmy już na tyle dojrzali, że widzimy w błędy w Kościele, przymierzając do dzisiejszej Ewangelii my wiemy, że przekupnie w świątyni są nie na miejscu. Nie mamy jednak w zwyczaju - nie wiedzieć czemu, może z braku odwagi, z braku poczucia odpowiedzialności - brać sprawy w swoje ręce. Parafianie narzekają na proboszcza, wikarzy też na proboszcza, proboszcz na biskupa itd., ale niewielu działa w jakikolwiek sposób. Większość wymawia się świętym: "To nie moja sprawa".


A jest dokładnie odwrotnie. Hasło bieżącego roku duszpasterskiego "Kościół naszym domem" podkreśla, że to moja sprawa i moja odpowiedzialność ważna jest dla wzrostu Kościoła i przemian w Kościele. Oczywiście nie można mądrego działania pomylić ze wścibskim mieszaniem się we wszystko - to też niektórym dobrze wychodzi. Chrystus swym przykładem pokazuje, że każdy z nas wezwany jest do mądrego, zdecydowanego działania, a nie do dumania i wypowiadania opinii.


Oburzeni faryzeusze pytają w końcu: Jakim znakiem wykażesz się wobec nas, skoro takie rzeczy czynisz? Tego znaku oczekuje się także od nas. Nasze działanie powinno być podparte znakiem, jakim dla otaczających nas ludzi jest świadectwo naszego życia. Często boimy się działać, coś zrobić, poprawić, zwrócić uwagę, bo myślimy: "A ja przecież nie lepszy. Zaraz będzie mi to wypomniane, więc lepiej nie zwracać na siebie uwagi i poczekać, aż przyjdzie kto inny". Pytanie brzmi: Czy nie lepiej wziąć się za siebie? Bo przeczucie jest słuszne, ludzie od razu patrzą na życie tego, kto odważył się działać i zmieniać. Jeśli jednak nasze życie świadczy o naszej wierze, to czego mamy się obawiać. Tak oto odkrywamy, że aktywność Katolika ma charakter dwukierunkowy - wymaga on od siebie i ma prawo wymagać od innych, od Kościoła, w którym żyje.


Ostatnia kwestia - co to znaczy wymagać od Kościoła, bo to brzmi dosyć ogólnikowo. Znowu patrzymy na przykład działania naszego Mistrza, który wygania przekupniów ze świątyni jerozolimskiej - działa tam, gdzie jest to możliwe. Tak samo i my nie musimy od razu zmieniać całej diecezji, wystarczy działać w zakresie własnych możliwości czyli we wspólnocie, w której się udzielamy, w naszej parafii, w naszej rodzinie. Każdy ma swoje miejsce w domu, którym jest Kościół - my możemy zmienić coś we własnym kościele parafialnym, a papież w Kościele powszechnym. Ale papież nie zmieni nic w naszym kościele parafialnym, bo nie wie, co się tam dzieje. My zaś nie zmienimy nic w Kościele powszechnym, bo często nie jesteśmy do tego kompetentni. Każdy ma swoje zadanie tak jak domownicy w swoim w każdym domu.


"Kościół naszym domem" - niech czas Wielkiego Postu rozpala naszą gorliwość o Kościół o ten Dom Boży, w którym nie jesteśmy gośćmi, ale domownikami.