poniedziałek, 13 grudnia 2010

Droga perfekcyjnie oznakowana

Znacie grę "Raz, dwa, trzy - baba jaga patrzy!"?


Graliśmy w nią ze znajomymi "za bajtla", czyli gdy byliśmy dziećmi (nie będę się rozwodził nad dobrodziejstwem nieposiadania komputera i jemu pochodnych). Jedna osoba była baba jagą (a może babą jagą) i odwrócona plecami do grupy, stojącej po przeciwnej stronie placu, krzyczała owo: "Raz, dwa, trzy - baba jaga patrzy!". W tym czasie wszyscy biegli w jej stronę, ale gdy tylko kończyła zdanie szybko się odwracała i nikt nie mógł się ruszać. Kto się poruszył wracał na linię startu (często tam wracałem - nie byłem dobry w te klocki). Później fraza była powtarzana aż do wygranej, czyli do pierwszej osoby, która dotknęła baba jagę (czy też babę jagę - w sumie myślałem, że się to pisze razem). Najwięcej zabawy było oczywiście w tym, by się w jednej chwili stanąć w bezruchu, zatrzymać się jak wryty (na naszym małym boisku był sam piach - tam niejeden był wryty).


Gdy wspominam tę zabawę od razu przychodzi mi na myśl, że gdybym odważył się dzisiaj w nią zagrać - przy moim wzroście i kilogramach - pewnie skończyłbym z wybitymi zębami. Prawa fizyki są bezlitosne, to co wyprawiają moi siostrzeńcy dla mnie pozostało już tylko wspomnieniem i "se ne wrati".


Przyszło mi jednak na myśl, że dziecięca zdolność szybkiego zatrzymywania życia dotyczy nie tylko sfery fizycznej lecz także duchowej. Już niedługo z karpiem zalegającym w żołądku będziemy mówić: "Święta, święta i po świętach" - kto z nas miał tego typu problemy w dzieciństwie? A przecież życie dziecka pędzi jak szalone, mimo wszystko jednak gdy przychodziły święta cieszyliśmy się każdą chwilą, każdą bombką, kolędą, Pasterką (choć moi rodzice niechętnie nas zabierali - zresztą ja nie lubiłem długich Mszy, a Pasterka była straaaasznie długa) . Dorosłe życie biegnie tak samo szybko, ale wydaje się być cięższe, cięższe w obowiązki, a może od odpowiedzialności... nie wiem. Jednak trudno to życie zatrzymać i jeśli nie zorientujemy się w porę, to znów wszystko, co najistotniejsze, przemknie nam koło nosa. Kościół jednak zna człowieka i dlatego od początku Adwentu wzywa do zwolnienia, wzywa, wraz z Izajaszem i Janem Chrzcicielem, do przygotowania drogi Panu, do przygotowania się na przyjście Pana Jezusa - wpierw to ostateczne przyjście, a od tego tygodnia także na Jego Narodzenie, na rozważanie tajemnicy Bożego Wcielenia.


Wczoraj w Ewangelii Pan Jezus nawiązując do słów Izajasza mówił o Janie Chrzcicielu: "Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą" - tak o Adwencie może powiedzieć Kościół: Oto mój posłaniec Panie Jezu, oto czas, który daję wiernym, aby przygotowali się na Twoje przyjście, aby wyhamowali tempo swego życia, gdyż zgłębianie tajemnicy Chrystusowego wcielenia wymaga spokoju i ciszy. Wszak nikt do szopki nie wpadał w rabanem i krzykiem na ustach: "Pokażcie Go, bo muszę lecieć!"


Nasz ojciec duchowny ks. Krzysztof użył kiedyś ciekawego porównania. Porównał życie do jazdy samochodem po autostradzie - zazwyczaj jeździ się szybko, ale są odcinki gdzie trzeba zwolnić i do nich przygotowuje nas oznakowanie, które stopniowo i systematycznie wskazuje zalecaną, coraz niższą prędkość. Nie można bowiem jadąc 130 km/h wrzucić nagle jedynki - rozpadnie się skrzynia biegów (co najmniej). Tak każdy, kto chce przeżyć dobrze nadchodzącą uroczystość musi liczyć się z tym, że trzeba już zwalniać, a w sumie, to już ostatni odcinek, gdzie to zwolnienie prędkości życia jest jeszcze możliwe - kto się zagapi, już wkrótce powie: Święta, święta...


Bóg i Kościół robią co mogą - ostrzegają nas, zapraszają, stawiają przy drodze znaki i reklamy społeczne :), ale to my siedzimy za kierownicą.


PS.: A propos problemów z oznakowaniem i nie tylko




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz